[b][link=http://blog.rp.pl/morawski/2010/01/05/zaciskanie-pasa-w-czasach-kryzysu/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Czy ograniczenie wydatków publicznych przyniosłoby oczekiwane pozytywne skutki szybko czy najpierw wiązałoby się z przejściowymi, znaczącymi kosztami gospodarczymi? Nie ma jasnej odpowiedzi na te pytania, choć wydaje się, że na pozytywne skutki trzeba by poczekać.
Historia zna przykłady państw, w których ograniczenie deficytu budżetowego (i długu publicznego) doprowadziło do boomu konsumpcyjnego. W Irlandii w latach 1987 – 1989 deficyt strukturalny został obniżony o 9,5 pkt proc., a konsumpcja zwiększyła się aż o 14,5 proc. Podobne skutki zdecydowanych reform w latach 80. wystąpiły w Danii, Kanadzie czy Portugalii. Dlaczego?
Kiedy obywatele zdają sobie sprawę, że finanse publiczne znajdują się w opłakanym stanie, reformy mogą zwiększyć ich optymizm. Konsumenci będą wiedzieli, że niedługo ich obciążenia podatkowe spadną i dyskontują ten fakt od razu, zwiększając swoje wydatki. Firmy mogą liczyć na spadek rynkowych stóp procentowych, gdyż inwestorzy będą naliczali mniejszą premię za ryzyko zapaści finansów publicznych. Te efekty mogłyby przyćmić negatywny skutek zmniejszenia wydatków państwa. Gdyby taki mechanizm działał, polski rząd mógłby się brać od razu do reform i niekoniecznie musiałby ponieść wielkie koszty polityczne.
Problem w tym, że jest kilka „ale”… W czasie wysokiego napięcia na rynkach powyższy mechanizm może szwankować. Dostęp do kredytów nie zależy od stóp procentowych, zwiększa się liczba osób i firm odciętych od finansowania. Obniżenie wydatków budżetowych może w takiej sytuacji w ogóle się nie przełożyć na optymistyczne reakcje.