Wiele razy zjeżdżałam pod ziemię i za każdym razem powtarzałam, że nie pracowałabym w kopalni, nawet gdyby mi dawano 10 tys zł. Tymczasem średnia płaca górnika jest dwa razy mniejsza.
O ile jednak roszczenia zwykłych pracowników można zrozumieć, o tyle postawa przywódców związkowych jest co najmniej krótkowzroczna. Wciąż tkwią oni w poczuciu potęgi polskiego górnictwa. Dzisiaj, gdy ok. 55 proc. energii w kraju produkowane jest z węgla kamiennego, mają wciąż ku temu powody. Ale sytuacja może się zmienić szybciej, niż zakładają.W Anglii górnictwo skończyło się niemal nagle i bardzo boleśnie. W Niemczech trwa jeszcze w szczątkowym stanie, lecz rząd już zapowiedział, że ostatnia kopalnia zostanie zamknięta w 2018 roku. O rentowność w tej branży trudno, w dodatku Bruksela napiętnowała wydobywany przez nią surowiec jako nieekologiczny.
Jeżeli związki nie chcą, aby zrealizował się czarny scenariusz i zamknięto kopalnie (co na osłodę zostanie nazwane wygaszaniem pól wydobywczych), muszą pozwolić zarządom spółek zrealizować niezbędne inwestycje. A te idą w miliardy złotych. Przy obecnych wynikach branży liczyć się będzie każda złotówka. Związkowi liderzy powinni przypomnieć sobie ideę samoograniczającej się rewolucji. Tym razem płacowej.