Nauka była bolesna, a widmo niewykorzystania, mniejszej lub większej części przyznanych nam funduszy, towarzyszyło nam przez całą tzw. perspektywę finansową 2004 – 2006. Ile ostatecznie wydaliśmy z tych 33 mld zł, okaże się do końca tego roku, choć – jak to w Polsce bywa – na finiszu udało się nam dokonać wielkiego narodowego przyspieszenia.
Słyszałem wtedy padające z wielu poważnych ust słowa pocieszenia, że może i są problemy z wydawaniem unijnych pieniędzy, ale za to uczymy się, zdobywamy niezbędne doświadczenia, by podobnych problemów nie było w latach 2007 – 2013, kiedy do dyspozycji stanie pula kilkakrotnie większa. Trzeba przyznać, że w perspektywie unijnego wsparcia w wysokości ok. 240 mld zł to tłumaczenie brzmiało rozsądnie. Tym bardziej że wiele winy leżało wtedy po stronie naszych urzędników, którzy nie tylko nie radzili sobie z procedurami przyznawania wsparcia narzucanymi przez Unię, lecz niejednokrotnie komplikowali je jeszcze bardziej na własną rękę.
Tymczasem opóźnienia w realizacji unijnych programów na lata 2007 – 2013 pojawiły się już na ich starcie, bo chyba zapomnieliśmy, ile czasu trwa ich zatwierdzanie w Brukseli. Zapomnieliśmy, że potrzebne są jasne i zrozumiałe reguły przyznawania dotacji. Oczywiście nie ma co panikować, znów bohaterskim zrywem zdążymy pewnie wydać te środki do 2015 r., bo tyle mamy czasu. Ale wielu przedsiębiorców czeka na te pieniądze już teraz, bo z myślą o dotacjach i ich sprawniejszym rozdzielaniu konstruowali swoje plany rozwoju. Na dotacje czekają też gminy i regiony. Czekają ludzie, którym inwestycje infrastrukturalne mają ułatwić życie.
Wygląda na to, że nauka znów poszła w las.
Skomentuj na blog.rp.pl