Przekaz brzmiał z grubsza tak: “NBP niepotrzebnie podnosi stopy procentowe. Nie powinniśmy tak martwić się o inflację. Ważne, żeby Polska rozwijała się bardzo szybko. Jest mi bliżej do poglądów Johna M. Keynesa, a mam wrażenie, że prasa reprezentuje Miltona Friedmana”.
Odpowiadam. Najpierw o słynnych ekonomistach. W reprezentowanej przez mojego rozmówcę interpretacji Keynes to był człowiek, który opowiadał się za tym, aby państwo pobudzało popyt – kiedy trzeba, obniżało stopy procentowe, zwiększało wydatki publiczne. Kiedy gospodarka ma problemy, to ma być recepta na poprawę koniunktury. Friedman zaś to typowy liberał nawołujący do ostrej polityki pieniężnej i niewtrącania się rządu do kreowania popytu. Rozwój gospodarki zależy od zasobów ludzi, kapitału technologii itd. Przyjmijmy na razie tę bardzo uproszczoną wizję ich poglądów, które powstawały w bardzo odmiennych warunkach gospodarczych.
Czego potrzebuje polska gospodarka? Na pewno nie dodatkowego zastrzyku pieniądza. Przecież patrząc na historię ostatniej dekady, zauważamy, że stopy procentowe w Polsce i tak są niskie, dostępność kredytu wyjątkowo łatwa. Co więcej, podatki są obniżane, emerytury waloryzowane, płace rosną szybko.
Klucz do długotrwałego wzrostu PKB leży gdzie indziej. Firmy mają kłopoty z rekrutowaniem pracowników, ponieważ połowa Polaków jest nieaktywna zawodowo. Przedsiębiorcy muszą ponosić ogromne koszty pracy. Użerają się z administracją, która podejmuje decyzje w sposób uznaniowy i wymaga setek dziwnych zezwoleń. Nie wspomnę już o relatywnie niskich w Polsce wydatkach na technologię i edukację. Problemem nie jest popyt, ale zdolność jego zaspokojenia! A tu Rada Polityki Pieniężnej nie ma nic do powiedzenia.