Perłą w koronie imperium Arnaulta jest pakiet niemal 50 proc. akcji koncernu Moet Hennessy Louis Vuitton (LVMH), lidera rynku towarów luksusowych. Sprzedaje nie tylko odzież (Kenzo, Givenchy, Fendi), biżuterię i zegarki, do grupy należy też De Beers, największy dostawca brylantów na świecie, i perfumerie Sephora.
Mimo zapowiedzi analityków, że branża luksusowa pierwsza odczuje skutki kryzysu, ubiegłoroczne przychody LVMH wzrosły o 4 proc., do 17,2 mld euro. Zysk zwiększył się w tym czasie o 2 proc., do 3,6 mld euro, ale w czasie gdy firmy informują o gigantycznych stratach, to dobry wynik. Obroty spadły o 2 proc. tylko w segmencie zegarków i biżuterii, za to o 10 proc. wzrosły w przypadku odzieży. Nic dziwnego, skoro wiele fanatyczek mody prędzej zacznie oszczędzać na jedzeniu, niż zrezygnuje z zakupu torebki Louis Vuitton (rentowność netto tej marki sięga 50 proc.).
Arnault umiejętność zarabiania pieniędzy wyniósł z domu. Urodził się 60 lat temu w dobrze sytuowanej rodzinie przedsiębiorców w Roubaix. Wybór kariery był oczywisty, zaczynał od rodzinnych spółek. Po skończeniu w 1969 r. prestiżowej École Polytechnique kierował spółką deweloperską Ferret-Savinel. Złapał bakcyla, przez kilka lat mieszkał w USA i budował osiedla na Florydzie.
Jego przeznaczeniem była branża luksusowa, która w latach 80. zmagała się ze sporymi kłopotami. Dlatego za jedyne 15 mln dol. w 1984 r. kupuje podupadły dom mody Christian Dior. Zmienia jego wizerunek, zaprasza do pracy młodych projektantów jak Gianfranco Ferré, otwiera sklepy w USA i zaczyna robić pieniądze.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a okazja nadarzyła się sama. W 1987 r. siły łączą odzieżowy Louis Vuitton i alkoholowy Moet Hennessy. Arnault postanawia przejąć nad nim kontrolę. Musi czekać dwa lata, opór stawiali spadkobiercy Louis Vuitton, którego historia sięga 1853 r. Znowu robi rewolucję – ściąga znane nazwiska, do sklepów trafiają czasem bardzo awangardowe kolekcje, choć nie rezygnuje z klasycznych modeli produkowanych od dziesiątków lat. Zwłaszcza Japonki oszalały na punkcie toreb Louis Vuitton, które w tym kraju mają zresztą najwyższe ceny. Do dzisiaj przed np. paryskimi butikami marki można spotkać zdesperowane Azjatki, które proszą o kupienie dla nich kolejnej torby. Po zakupie jednej obsługa odmawia sprzedaży kolejnej – w Japonii ceny są znacznie wyższe, więc po co psuć rynek?