Unijne „nie” dla protekcjonizmu i przekonanie o różnej sytuacji krajów Europy Środkowo-Wschodniej – jeśli taki był cel polskiego premiera na niedzielny szczyt w Brukseli, to można mówić o sukcesie. Polski punkt widzenia był powszechnie akceptowany, bo – jak przyznał sam Donald Tusk – nasz plan na szczyt był „powściągliwy”. To jest chyba kluczem do oceny rezultatów szczytu: czego spodziewali się jego uczestnicy. W takim duchu komentuje niedzielne wydarzenie „Financial Times”, czołowy dziennik międzynarodowych inwestorów. Jeszcze kilka dni temu mówił o „czarnej dziurze” w Europie Wschodniej, gdzie inwestorzy nie widzą różnicy między Ukrainą i Polską. Teraz sam te subtelności podkreśla, pisząc, ani Czechy, ani Polska o żadną międzynarodową pomoc się nie ubiegają, bo jej nie potrzebują. I wybija oświadczenie unijnych przywódców o tym, że jednolity rynek jest motorem ożywienia gospodarczego.
Polsce zależało na potwierdzeniu, że unijne reguły są niezmienne i równe dla wszystkich. Nie może być tak, że w czasie kryzysu bogate rządy Francji czy Niemiec pompują miliardy euro w swoje przedsiębiorstwa, które w ramach restrukturyzacji zamykają fabryki w krajach biedniejszych, jak np. Polska. Takie zapewnienie uzyskał i to uznał za potwierdzenie ducha solidarności. Tusk uważa, że Polska żadnych podarków nie potrzebuje: poradzimy sobie bez międzynarodowej pomocy finansowej, a do strefy euro wejdziemy na obecnych zasadach.
Jednak bohaterem szczytu stał się nie Tusk, który zgromadził wcześniej na miniszczycie państwa naszego regionu, ale węgierski premier Ferenc Gyurcsany. I to jego efektowne wystąpienie o nowej żelaznej kurtynie podchwyciły światowe media. Węgier wystraszył Unię, obliczając, że nasz region potrzebuje 190 mld euro. Jego postulatu nie podchwycili nie tylko przywódcy krajów płatników, ale też liderzy państw z naszego regionu, jednak powszechnie apel węgierski media przyjęły za plan wschodnioeuropejski. A jego odrzucenie – za niechęć do ponoszenia kosztów solidarności.
I choć „Financial Times” pisze, że nie chciały go choćby Polska i Czechy, to wiele innych gazet wybija brak zgody starej UE na ratowanie Europy Środkowo-Wschodniej jako główne przesłanie szczytu. Brytyjski „The Times” cytuje groźby Węgra, który zapowiada falę imigrantów z ogarniętej kryzysem nowej Unii do starej Unii. W niedzielę wieczorem w centrum prasowym korespondenci mediów ze starej UE przecierali oczy ze zdumienia, oglądając dokument przygotowany przez Węgrów. – Oni tutaj straszą – mówił mi dziennikarz z Irlandii, kraju boleśnie teraz doświadczającego spowolnienia gospodarczego. Jeśli premier Gyurcsany chciał pokazać węgierskiemu społeczeństwu, że upomina się o ratunek na świecie, to cel osiągnął. Jeśli natomiast chciał uzyskać konkretną pomoc, to mu się nie udało. Przy okazji obnażania własnych słabości popsuł wizerunek innych, co bardzo nie podobało się nie tylko Tuskowi, ale też czeskiemu premierowi Mirkowi Topolankowi.
Polski premier chyba nawet bardziej niż przedtem jest teraz przekonany, że lepiej szybko wejść do strefy euro, niż uparcie powtarzać, że różnimy się od Węgier czy Łotwy.