Wczoraj na wniosek zarządu MOL, na którego czele stoi Hernadi, akcjonariusze spółki zgodzili się ograniczyć część swych praw, by chronić firmę przed zakusami niechcianych inwestorów. To nowa odsłona w walce największej węgierskiej firmy paliwowej o zachowanie niezależności.
Tym razem chodzi o to, by zapobiec rosyjskim wpływom po tym, jak austriacki OMV bez uprzedzenia sprzedał firmie Surgutnieftiegaz 21 proc. akcji MOL. Węgrzy liczą, że tym razem – tak jak i poprzednio, gdy to Austriacy starali się o przejęcie MOL – Hernadi sobie poradzi. Ma poparcie polityków z każdej opcji. Nowy premier, tak jak i poprzedni, zapewnia, że nie chce, by MOL przestał być węgierski.
Dla Zsolta Hernadiego, który kieruje koncernem MOL od 2000 roku, ostatnie dwa lata są chyba najtrudniejsze w całej karierze. Wiadomość, że austriacki OMV przypuścił szturm na MOL, dokupując akcji i zwiększając posiadany pakiet do ok. 20 proc., zmobilizowała zarząd i węgierski Skarb Państwa do działania.
Parlament wprowadził specjalne ustawodawstwo dające państwu prawo weta w przypadku sprzedaży akcji MOL, a Hernadi zaczął szukać nowych inwestorów – bardziej przyjaznych od OMV. I znalazł. Fundusz z Omanu oraz czeski koncern energetyczny CEZ. Przekonał je, że warto zainwestować w akcje MOL, nawet jeśli to nie daje znaczącego wpływu na jego działalność.
Ale obecna postawa prezesa MOL wobec Surgutnieftiegazu nie oznacza, że odżegnuje się on od wszelkiej współpracy z rosyjskimi firmami. Zachowuje się pod tym względem niezwykle pragmatycznie. Kilka lat temu nawiązał współpracę z Jukosem należącym do Michaiła Chodorkowskiego. I to na tyle skutecznie, że MOL kupił część udziałów w dwóch, choć niewielkich, rosyjskich złożach naftowych.