Było to szczególnie widoczne w czasie negocjacji w sprawie ratowania Opla. Tydzień przed wyborami do europarlamentu i kilka miesięcy przed elekcją do Bundestagu najwięksi politycy świata: prezydent Barack Obama, premier Władimir Putin i kanclerz Angela Merkel, wspólnie postanowili ratować zakłady Opla. Znaleziono przedsiębiorstwa, które są gotowe firmować ten proces, choć w rzeczywistości zapłaci za to przede wszystkim niemiecki podatnik.
W sobotę nad ranem ustalono, jakiego kredytu udzieli i jaki kredyt zagwarantuje Oplowi niemiecki rząd (ok. 6 mld euro). Formalny zbawca koncernu, czyli konsorcjum prowadzone przez rosyjski państwowy Sbierbank, ma zainwestować w przedsięwzięcie ledwie 500 – 700 mln euro. A to oznacza, że drugiego pod względem wielkości niemieckiego producenta samochodów wyceniono na zaledwie 900 – 1300 mln euro. Na naszej giełdzie jest notowanych co najmniej dziewięć rodzimych spółek, które są więcej warte.
Mimo tak niskiej wyceny wielu chętnych do ratowania niemieckiej firmy nie było. To też znak czasu świadczący, że przyszłość przemysłu motoryzacyjnego nie jest świetlana. Ale też dostaliśmy kolejny dowód na to, że obecnie w krajach rozwiniętych nie ma miejsca na bankructwa dużych firm.
Ciekawa sprawa, że ostatecznym zbawcą Opla okazał się rosyjski bank. Rząd Angeli Merkel uważa widać, iż dzięki Rosji niemiecka gospodarka może się rozwijać. Niemcy, jako wielkie państwo, nie boją się też, że za rosyjskim kapitałem przyjdą żądania polityczne.
Z punktu widzenia Rosji wykup Opla był majstersztykiem. Dzięki kryzysowi za małe pieniądze kupiono nowoczesne zakłady, których auta mają szansę podbić rosyjski rynek. A na dodatek ściślej związano się z gospodarką i polityką głównego kraju Unii. I dokonało tego państwo będące w głębokiej recesji.