Owszem, tańsze są tam np. mieszkania, tańsze działki budowlane (choć nie zawsze) czy niektóre usługi, ale życie w miejscowościach, które jeszcze nie są opłacalnym miejscem ekspansji sieci handlowych, zwykle jest bardziej kosztowne. I to mimo że przeciętne zarobki poza większymi miastami bywają dużo niższe.

To fakt, super- i hipermarkety zmieniają obraz naszego rynku. Trochę na dobre, trochę na złe, ale nie sposób z ręką na sercu powiedzieć, że są źródłem wszelkiego zła w handlu. Budzą zrozumiały opór, bo na wszelkie sposoby starają się uzyskać od dostawców najlepsze ceny, by sprzedawać towary z biznesowo sensowną marżą za jak najmniejsze (zwykle) pieniądze. Problem w tym, że w naszych małych rodzimych sklepikach częstokroć ten poziom sensowności bywa przekraczany. Zwłaszcza tam, gdzie brak konkurencji na to pozwala.

Minister rolnictwa chce powołać zespół, który będzie szukał dziury w całym, czyli starał się udowodnić, że sieci handlowe nadużywają swojej pozycji. Sieci są duże, są na świeczniku, obracają miliardami i jak się poszuka, z pewnością coś się na nie znajdzie. Drobny handel, z racji swojego rozdrobnienia, może robić wyłącznie za ofiarę. Nie znaczy to wcale, że nie ma tam nadużyć.

Zaraz podniesie się krzyk, że mali mogą mniej, kupują drożej, więc drożej sprzedają. Ale czy ktoś im broni łączyć się w grupy zakupowe? Prowadzić wspólny marketing? Nie. Zresztą, po co to robić, skoro Wielki Wróg jest tak blisko?

[ramka][link=http://blog.rp.pl/romanski/2009/07/20/duze-miasta-sa-tansze-bo-tam-dziala-konkurencja/]Skomentuj[/link][/ramka]