Niecały rok temu, w ramach prac nad zmianami ustawy o finansach publicznych, ze strony Ministerstwa Finansów padła propozycja, aby zaostrzyć progi ostrożnościowe dotyczące relacji długu publicznego do produktu krajowego brutto. Dotychczas w ustawie o finansach publicznych zawarte były trzy progi: 50, 55 i 60 proc. PKB (ten ostatni również w konstytucji).
Przekroczenie każdego z nich oznaczało określone konsekwencje przy planowaniu budżetu na kolejny rok. Nowa propozycja zakładała wprowadzenie nowych progów na poziomie 47 i 52 proc. PKB. Przy przekroczeniu pierwszego planowany deficyt budżetu na kolejny rok nie mógłby być większy niż zawarty w ustawie budżetowej z roku bieżącego. Natomiast gdyby relacja długu publicznego do PKB wyniosła od 52 do 55 proc. PKB, to planowany deficyt budżetu państwa musiałby zapewnić, że relacja długu Skarbu Państwa do PKB przewidywana na koniec roku budżetowego musiałaby się obniżyć. Ponadto nie można byłoby planować nowych inwestycji o okresie realizacji dłuższym niż dwa lata, o wartości powyżej pół miliarda złotych. W zamierzeniu resortu zawartym w ustawie przekroczenie kolejnych progów (55 i 60 proc.) wiązałoby się z dodatkowymi obostrzeniami, włączając w to na przykład zablokowanie wzrostu wynagrodzeń pracowników sfery budżetowej.
Zaproponowane zmiany oznaczały więc, że przy niższym poziomie długu publicznego w stosunku do produktu krajowego brutto rząd byłby zmuszony wprowadzać prawdopodobnie bolesne i niepopularne narzędzia w finansach publicznych. Jak rozumiem, propozycja ministerstwa została poprzedzona dogłębnymi analizami. Dość powiedzieć, że w sierpniu ubiegłego roku podczas konferencji prasowej minister finansów powiedział, iż z tego tytułu początkowo oszczędności wyniosą 500 milionów złotych, a później będą nawet wyższe.
O ile ta skala oszczędności była trudna do zweryfikowania, o tyle jednak proponowane zmiany były oceniane pozytywnie. Wydawało się, że stopniowe zwiększanie obostrzeń dla rządu przy uchwalaniu projektów budżetowych po przekroczeniu kolejnych progów będzie działało mobilizująco i może przyspieszyć działania po stronie weryfikacji i redukcji wydatków.
Tymczasem lektura lipcowych druków sejmowych wprawia w duże zdziwienie. Okazuje się bowiem, że propozycje te zostały wycofane. Przed trzecim czytaniem na wniosek posła Zbigniewa Chlebowskiego (zapewne za aprobatą Ministerstwa Finansów) Komisja Finansów Publicznych zaproponowała powrót do starej wersji, a Sejm to zaakceptował. Wydaje mi się, że wycofanie się z powyższych propozycji, które według resortu miały „zwiększyć wiarygodność rządu polskiego jako dłużnika i wpłynąć na koszty obsługi zadłużenia”, powinno zostać jakoś uzasadnione.