Nowe życie na hutniczej odprawie

Jak firma chce, to zwolni. Tylko różnie to nazywa, żeby ładnie było – mówi Szczepan Witecki, były hutnik, który zrezygnował z pracy w ArcelorMittal Poland podczas jednego z kilku już programów dobrowolnych odejść przeprowadzonych w koncernie

Publikacja: 07.08.2009 03:27

Władysław Heczko swoją odprawę zdeponował w banku, by dzięki niej doczekać do emerytury

Władysław Heczko swoją odprawę zdeponował w banku, by dzięki niej doczekać do emerytury

Foto: Fotorzepa

To była niestety propozycja z tych nie do odrzucenia. Przykra. Musiałem odejść, bo inaczej by mnie zwolniono – mówi o swoim odejściu z ArcelorMittal 60-letni Szczepan Witecki. Tak usłyszał w kadrach, jak wypytywał o plany pracodawcy.

[srodtytul]Szczepan Witecki: za małe pieniądze huta się ludzi pozbywa[/srodtytul]

W samej hucie, w magazynie, który – jak wszedł hinduski inwestor – pięknie nazwano logistycznym, przepracował 35 lat. Był kierownikiem zapasów w administracji, odchodził jako lider logistyki – tak po angielsku jego stanowisko i umiejętności nazwano.

Przyszedł do Huty Katowice jako jeden z pierwszych. – Miałem numer 59 – podkreśla z dumą Witecki. Tym bardziej ma żal, że „huta dziś za małe pieniądze się ludzi pozbywa”.

ArcelorMittal Poland jest największym producentem stali w Polsce. W skład firmy wchodzi sześć hut – w Krakowie, Dąbrowie Górniczej, Sosnowcu, Świętochłowicach i Chorzowie. Redukcje dotknęły wszystkich zakładów.

Pierwszy program dobrowolnych odejść w Mittalu ruszył w grudniu 2004 roku i wynikał ze zobowiązań zawartych w pakiecie socjalnym dla pracowników spółki. Odprawy w łącznej wysokości wynosiły wtedy 30- lub 31-krotność miesięcznego wynagrodzenia i nie mogły być niższe niż 43 tys. zł. Zgłosiło się prawie tysiąc osób, głównie z administracji, która bała się największych zwolnień, ale także – ku zaskoczeniu nowego pracodawcy – młodej kadry specjalistycznej i kierowniczej. Średnie miesięczne wynagrodzenie w koncernie wahało się wtedy w okolicach 3 tys. zł brutto, ale pracownik administracji zarabiający 5 tys. zł mógł otrzymać nawet 150 – 155 tys. zł odprawy.

Kolejna duża redukcja zatrudnienia nastąpiła w 2006 r. Jeden program dobrowolnych odejść różnił się od poprzednich tym, że to pracodawca wybierał osoby, którym proponował odejście za porozumieniem stron i gwarantował wypłatę aż 126 tys. zł. 1 lipca tego roku ArcelorMittal znowu zaczął zwalniać w ramach kolejnego programu odejść pracowniczych. Potrwa do końca września.

Szczepan Witecki, choć od początku przyglądał się odprawom, odejściom kolegów, absolutnie o wcześniejszej emeryturze nie myślał. Z hutą pożegnał się dopiero w styczniu 2008 r. Był w dwustuosobowej grupie. Do emerytury zostało mu aż siedem i pół roku, ale jak podkreśla, „nie miał innego wyjścia”. Zarejestrował się jako bezrobotny w urzędzie pracy, przez pół roku nie dostawał nic. Był rozgoryczony i wściekły. – Związki zawodowe podpisały z właścicielem Mittalu bardzo niekorzystną umowę o odejściach i ja padłem tego ofiarą – ocenia dziś Witecki.

Dostał tylko 60 tys. zł odprawy, z czego musiał zapłacić 8 tys. zł podatku. Odprawę konsumuje na codzienne życie, część tylko odłożył do banku na czarną godzinę. Obecnie jest na świadczeniach przedemerytalnych, więc dostaje od państwa grosze. – Ile? Niecały tysiąc złotych na miesiąc, choć w Mittalu zarabiałem 4 tys. zł – wylicza gorzko. Jak żyć za jedną czwartą pensji? – Normalnie, oszczędniej. Żyć z tego, co się już ma, i modlić się, by się zdrowie nie zepsuło – tłumaczy.

Witecki otrzymuje 650 zł miesięcznie w ramach świadczeń przedemerytalnych. Jeśli doliczy do tego 300 zł z odprawy – owe 60 tys. zł na 7,5 roku przez 12 miesięcy. Wychodzi w sumie 950 zł.

[wyimek]Właściwie tylko jednej rzeczy żałuję: że nie pożegnałem się z kolegami. Każdy odchodził w innym czasie, nastroju do świętowania nie było. Smutno mi z tego powodu, kontakty się pozrywały. Początki są lepsze od końca...[/wyimek]

Wraz z nim odeszły koleżanki z logistyki. Jedna od razu pojechała do pracy do Włoch (do opieki), inna do Norwegii. Żeby coś jeszcze przed starością dorobić. – A ja: działka, wnuczek, w sumie mam co robić – żartuje. – Pracy nie szukam, bo jako 60-latek nie jestem konkurencją na rynku – mówi.

Pan Szczepan jako były wieloletni pracownik zgłosił się do Fundacji Ochrony Zdrowia, jaka działała przy hucie. Ma pomagać finansowo pracownikom w trudnych sytuacjach. – Chciałem płacić składki, a jakby coś mi się ze zdrowiem stało, to żeby mi pomogli udźwignąć ten ciężar – opowiada. – Ale mi podziękowali. Nie jestem już zakładowi potrzebny.

Witecki mówi, że dobrowolne odejścia rzadko kiedy są dobrowolne. – Jak firma chce, to zwolni. Tylko różnie to nazywa. Żeby ładnie było – ocenia.

[srodtytul]Władysław Heczko: do końca niespełniony[/srodtytul]

Władysław Heczko mówi, że bez huty ciężko żyć. Że ciągnie. Że to jest taki dla człowieka szok, jak nagle trzeba odejść, kiedy się nie jest zawodowo spełnionym. Ale kolega, co ostatnio zadzwonił, go zniechęcał do tych marzeń. – Władek, nie ma już tego twojego zakładu w Mittalu, tam nie ma już nic. Goła hala stoi, sprzęt, maszyny na złom poszły – mówił. Heczko nie potrafi sobie tego wyobrazić, bo Hutę Katowice budował własnymi rękami, a ona mu odpłaciła dobrą pracą, mieszkaniem. – Czułem wtedy, że Pana Boga za nogi złapałem – opowiada o początkach w latach 70. – Nam się wszystkim chciało pracować, rodziny zakładać, dzieci mieć. Becikowego nie trzeba było jak dziś – żartuje. Przyznaje: – Już wtedy oszczędzano na wszystkim, tylko nie na ludziach.

Władysław Heczko, lat 59, inżynier hutnik, 32 lata w Hucie Katowice w Dąbrowie Górniczej (dziś ArcelorMittal Poland SA) odszedł z Mittalu w grudniu 2007 r. jako mistrz branżowy. Skorzystał z programu „E40”, czyli dla tych pracowników, którzy mieli co najmniej 40 miesięcy do emerytury. Pół roku się zastanawiał z żoną, co zrobić. Już było pewne, że jego wydział walcowni półproduktów zostanie zamknięty, część ludzi odeszła do innych wydziałów Mittalu, została garstka właściwie emerytów. A pracodawca nie proponował pracy. Po zakładzie krążyły plotki, że jak teraz nie wezmą, to może potem już programu z odprawami nie będzie.

– Czułem się cholernie młody, gotowy do pracy – przyznaje dziś pan Władysław. – Wydawało mi się, że pracodawca taki kwiat walcowników zostawi. Do końca nie wierzyłem, że mój wydział zostanie rozwiązany, potem, że odejdę. Człowiek w takim szoku cholernym był... – wspomina smutno.

Na decyzję miał półtora miesiąca. Rozpytywał w kadrach, dzwonił do Ministerstwa Pracy z pytaniami co rząd szykuje dla przyszłych emerytów, czy się prawo nie zmieni, czy nie zostanie na lodzie po tych 2,5 roku, bo rząd przesunie granicę emerytalną. – I najbardziej bałem się, że w wieku 60 lat wyląduję jako bezrobotny na ulicy. Z zębami w ścianie – przyznaje.

Odejście z huty było chyba najtrudniejszą decyzją życia. Zrobił obiegówkę, bibliotekę rozliczył, na końcu przepustkę na zakład oddał. W zamian dostał świadectwo pracy i wtedy dopiero tak naprawdę dowiedział się, że przez 32 lata pracy na zwolnieniu lekarskim był w sumie 28 dni!

Odprawę zdeponował w banku (dostał tyle, ile by zarobił w ciągu 2,5 roku, a jeszcze duży podatek państwu z tego zapłacili), właściwie to z żoną nawet na wczasy egzotyczne za to nie pojechali. Pan Władek pomyślał, że ta odprawa musi przecież starczyć na życie na te 2,5 roku, bo tyle mu zostało do emerytury. – Nie inwestowałem, bo w giełdę nie wierzę – mówi szczerze. – W totka nie gram. Staram się nie żyć ani lepiej, ani gorzej. Spokojniej, tylko za hutą się tęskni.

Z Dąbrowy wyjechał do domku w Ustroniu, który z żoną wybudowali z oszczędności. Wiedzie życie emeryta, choć nim jeszcze nie jest. Pogodził się z losem. Pasjonuje się historią hutnictwa na Śląsku, także Cieszyńskim. Czyta, jeździ, ogląda muzea.

Heczko właściwie jednej teraz tylko rzeczy żałuje. Że nie pożegnał się z kolegami. – Każdy odchodził w innym czasie, nastroju do świętowania już nie było, rozeszło się po kościach. Smutno mi z tego powodu, kontakty się pozrywały. Początki są lepsze od końca – stwierdza.

Siedząc na werandzie domku w Ustroniu, najbardziej lubi przeczytać zakładową gazetkę Mittalu, którą wysyłają mu koledzy, którzy jeszcze tam pracują. Czyta ją sobie od deski do deski i marzy, by podjechać kiedyś pod zakład. Chociaż z dystansu to jeszcze raz zobaczyć.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację