Często konfrontuje się dwa poglądy: zwolenników mniejszej lub większej interwencji państwa. To dość atrakcyjny medialnie podział, wykorzystywany przez różnej maści polityków i publicystów. Ale jest on nietrafiony i nie oddaje natury problemu.

Wbrew opinii wielu ekonomistów, którzy sławę zdobywają, głównie wyrażając ostre poglądy, brak regulacji i zbyt mała rola państwa wcale nie są przyczyną kryzysu. Wręcz przeciwnie. Jednym z podstawowych problemów w ostatnich latach był zbyt duży przyrost sektora bankowego. Był on możliwy m.in. dlatego, że państwo zapewnia bankom dość łatwy dostęp do finansowania. Jak? Gwarancje depozytów detalicznych oraz niepisana gwarancja, że żaden duży bank nie upadnie (złamana tylko w przypadku Lehman Brothers) sprawiały, że dostęp do gotówki był wyjątkowo tani. Wierzyciele banków nie żądali odpowiednio wysokiej premii za systemowe ryzyko.

Wydaje się, że najciekawsze – zarazem najtrudniejsze do opracowania – propozycje rozwiązania tego problemu zmierzają w kierunku wprowadzenia specjalnych procedur upadłościowych dla banków, aby niewypłacalna instytucja mogła zbankrutować bez konsekwencji dla gospodarki.

Jednocześnie zwiększenie regulacji w niektórych aspektach działań banków może przynieść bardzo pozytywne skutki. Niewątpliwie należałoby zwiększyć przejrzystość sektora finansowego, a także zmodyfikować wymogi kapitałowe banków. Ale przydatne mogłyby być również zmiany prawne ograniczające bodźce bankierów do masowego sprzedawania coraz to bardziej skomplikowanych produktów finansowych. Praca w banku nie powinna być pracą na akord. Przecież od pilotów się wymaga, aby doskonale znali się na prowadzeniu samolotów, i zabrania się im latania zbyt dużej ilości godzin.

Na sporze nt. więcej czy mniej państwa największy kapitał zbijają politycy. Szczególnie ci o etatystycznym nastawieniu. Ale żeby zrozumieć istotę ogromnych wyzwań stojących obecnie przed rządzącymi, należy się z tego podziału uwolnić.