Ten proces po kryzysie finansowym może wręcz nabrać tempa. Jedną z przyczyn jest gwałtowny przyrost długu publicznego na świecie, który wywołał potrzebę zwiększenia wiarygodności rządów. Jeżeli nie będą one w stanie przekonać inwestorów do ścieżki obniżania długu, będą zmagać się z wysokimi stopami procentowymi. A mogą nie być w stanie przekonać, jeżeli będą miały taką swobodę manipulowania wydatkami jak obecnie.

Czy politykę wydatków i dochodów państwa można poddać tak technokratycznym instytucjom jak w przypadku polityki pieniężnej? To recesja z lat 70. XX wieku spowodowała ogromne zmiany w sposobie prowadzenia polityki monetarnej. Doświadczenia i nauka wskazywały, że bank centralny powinien niezależnie od bieżącej polityki dbać o stabilną inflację, a nie o bezrobocie. W latach 90. większość krajów Zachodu wprowadziła niezależność banków centralnych od rządów. Dzięki temu zyskały one wiarygodność i skutecznie wpływają na oczekiwania inflacyjne. Polityka fiskalna nie może podążyć identyczną ścieżką, ponieważ kontrola wydatków państwa to creme de la creme polityki. Komu dać więcej, a komu mniej? Na ile bogaci powinni się dzielić z biednymi? To sfera sporu o wartości, a nie technokratycznych rozwiązań.

Jednocześnie te decyzje powinny być podejmowane w dużo bardziej odpowiedzialnych ramach, aby krótkookresowe korzyści nie przysparzały długookresowych kłopotów. Wystarczy spojrzeć na polskie podwórko. Ograniczające polityczną nieodpowiedzialność limity nałożone na poziom długu publicznego już skutecznie spełniają swoją rolę. Konieczność utrzymania długu poniżej progów ostrożnościowych wynoszących

55 proc. i 60 proc. PKB uniemożliwiają obecnie próby stymulowania gospodarki dużo wyższym zadłużeniem, czego skutki mogłyby być w najlepszym razie wątpliwe.

W przyszłości przydałoby się wprowadzenie dodatkowych instytucji zmniejszających dowolność decyzji politycznych. Np. konieczności bilansowania budżetu na przestrzeni określonej liczby lat. Żeby nie powtarzały się sytuacje, kiedy przy 6-proc. wzroście PKB rząd obniża podatki, a w kryzysie musi brać kredyt, żeby mieć z czego płacić emerytury.