Philip Clarke ma 50 lat, a w marcu przyszłego roku zastąpi na stanowisku prezesa Tesco Terry’ego Leahy. To twórca obecnej potęgi firmy nie tylko w Wielkiej Brytanii, gdzie stała się liderem rynku handlowego, ale także w wielu innych krajach, gdzie lokuje się w ścisłej czołówce branży.
Jak napisał wczoraj „Wall Street Journal”, dla menedżera jest to zawsze trudna sytuacja, choć łatwiej podejmują też ryzyko, aby nie zawieść oczekiwań udziałowców i współpracowników. Z przytoczonych przez dziennik badań profesora Scotta Moellera z Cass Business School wynika, że wielu prezesów, obejmując stanowisko po znakomitym poprzedniku, najważniejszych transakcji – zwłaszcza przejęć – dokonuje w pierwszym roku urzędowania.
Clark jest świadomy wyzwań, ale ponieważ zna firmę od podszewki, nie powinien mieć z tym problemu. O ile uda mu się przełamać, jeśli chodzi o podejmowanie ryzyka – ostatnie dziesięć lat pracował w cieniu odchodzącego prezesa, choć miał dużą samodzielność w podejmowaniu decyzji. Ich życiorysy też są podobne – obydwaj wychowywali się w Liverpoolu i zaczynali pracę od Tesco.
Clarke zadebiutował w firmie na stanowisku asystenckim już w 1974 r., choć jego związki z Tesco są znacznie dłuższe. Jego ojciec był kierownikiem sklepu, więc wychował się, obserwując kulisy tego zajęcia. Problemów z podjęciem decyzji o wyborze pierwszej pracy nie miał, jednak ponieważ wówczas jeszcze ciągle studiował, zatrudnił się na część etatu.
Po skończeniu ekonomii na Uniwersytecie w Liverpoolu został przyjęty na staż menedżerski i powoli piął się w górę. Był kierownikiem sklepu. odpowiadał za zakupy, by przejść do działu marketingu. 12 lat temu został także członkiem rady nadzorczej. Od 2004 r. zaczął odpowiadać za międzynarodową ekspansję Tesco w Europie i Azji – oznaczało to dwie trzecie przychodów firmy oraz niemal 2 tys. sklepów. Jest żonaty, ma dwoje dzieci i mieszka w Hertfordshire. Nie lubi mówić o życiu prywatnym, co wśród prezesów brytyjskich firm jest pewną normą.