Minister Michał Boni otworzył wczoraj licytację. Od dziś cały naród może zgłaszać pomysły, jak budżet ma znaleźć dodatkowe pieniądze, które uzdrowią finanse publiczne. Projekty będą przyjmować telewizja, radio, prasa i politycy. Potem rząd ulegnie prośbom narodu i zacznie wdrażanie najlepszych rozwiązań. Czasu jest niewiele, bo dodatkowe pieniądze muszą się znaleźć już w przyszłorocznym budżecie, a zatem odpowiednie ustawy powinny być gotowe jesienią.

Zwiększenie dochodów jest potrzebne, bo przejście przez kryzys (czy tylko przez spowolnienie gospodarcze) bez jakichkolwiek zmian w budżecie okazało się nierealne. Za pomocą sztuczek księgowych (np. zmian definicji długu publicznego) nie można oszukać urzędników w Brukseli. Dlatego jeżeli chcemy korzystać na przykład z dotacji unijnych, rząd musi zmniejszyć deficyt. Większość ekonomistów mówiła o tym dawno, tylko rząd  bał się niepopularnych decyzji. Teraz będzie musiał je podjąć w roku wyborczym.

Pytanie, czy rzeczywiście jedynym wyjściem jest gra w poszukiwanie dodatkowych dochodów, czyli podwyższenie podatków. Przecież deficyt można zmniejszyć w inny sposób. Z punktu widzenia gospodarki dużo lepszą metodą jest obniżenie wydatków. Warto też przypomnieć wszystkie reformy, o które od dłuższego czasu dopominają się ekonomiści i „Rzeczpospolita". Choćby ubezpieczeń emerytalnych rolników i służb mundurowych czy służby zdrowia. Przez trzy lata rząd w tej dziedzinie nie zrobił prawie nic. A teraz ogłasza szkodliwy dla państwa plebiscyt na nowe podatki.

Ten konkurs z pewnością wygrają pomysły najbardziej populistyczne. Można się spodziewać przede wszystkim projektów zabrania jak największych pieniędzy jak najmniej licznej grupie podatników. Największe pole do popisu otwiera się tu dla lewicy z jej pomysłami przywrócenia np. trzeciej stawki PIT czy opodatkowania banków. Realizacja tych projektów może dać Platformie ponowną wygraną w wyborach parlamentarnych, ale dla przyszłości naszej gospodarki będzie to totalna porażka.