Warto uświadomić sobie, że nawet ta pięciomiliardowa „polisa na rok 2011” może zawieść jeśli inne założenia jakie przyjmuje Ministerstwo Finansów planując budżet i szacując potrzeby pożyczkowe państwa w roku przyszłym, nie sprawdzą się. Głównymi czynnikami ryzyka są tu wzrost gospodarczy, kurs walutowy, skłonność samorządów do zaciągania nowych zobowiązań i dochody z prywatyzacji. Rząd ma wpływ tylko na ostatni z tych czynników i rzeczywiście zapowiada sprzedaż bardzo znacznych aktywów należących do Skarbu Państwa. Jego oczekiwania muszą się jednak skonfrontować z oczekiwaniami inwestorów. Jeśli nie uzyskamy spodziewanej ceny za sprzedawane akcje, albo jeśli kurs walutowy będzie o 10proc słabszy niż zakładany przez Ministerstwo Finansów, albo wzrost gospodarczy o 1-2 pkt proc niższy, albo samorządy mniej wstrzemięźliwe w zadłużaniu się, okaże się, że dodatkowe 5mld dochodów uzyskane głównie dzięki podwyżce podstawowej stawki VAT, nie wystarczą do zmniejszenia potrzeb pożyczkowych państwa do poziomu gwarantującego utrzymanie zadłużenia poniżej 55 proc w roku 2011.
[b]Leszek Balcerowicz przekonuje, że podwyżka podatku spowolni wzrost PKB i wskazuje konkretne propozycje oszczędności, czy to nie lepsze wyjście?[/b]
Z propozycjami prof. Balcerowicza wiąże się problem polegający na tym, że znajdziemy wśród nich zarówno propozycje rzeczywistych „oszczędności”, a więc obniżek wydatków, jak i „oszczędności pozornych”, będących faktycznie podwyżkami podatków. Uczciwość intelektualna wymaga więc, by nie mieszać obu tych rzeczy bowiem rzeczywiście ich skutki makroekonomiczne mogą być bardzo różne. I tak gdy np. gdy prof. Balcerowicz mówi o zmniejszeniu zasiłku pogrzebowego, albo ograniczeniu dotacji do przedsiębiorstw, czy likwidacji becikowego, to mówi o zmniejszeniu wydatków publicznych, a więc o oszczędnościach. Jednak gdy mówi o likwidacji ulgi na dzieci, ulgi internetowej, objęciu podatkiem dochodowym największych gospodarstw rolnych czy podobnie zarysowanym zmianom w KRUS, to mówi o wzroście podatków. Część propozycji prof. Balcerowicza spowolniłaby więc wzrost PKB nie mniej, a część z nich nawet bardziej niż postulowana przez rząd podwyżka VAT. Bardziej bo dotyczą one podatków bezpośrednich , które zniekształcają gospodarkę mocniej niż podatek pośredni jakim jest VAT. Samo to, że prof. Balcerowicz sięga do instrumentów podatkowych nie jest jednak dziwne, bowiem starając się zapobiec zagrożeniu przekroczenia progu 55proc już w roku 2011, mamy do dyspozycji bardzo mało instrumentów nie podatkowych. Rząd w zasadzie nie ma wyjścia i musi podnieść podatki – można jednak się zastanawiać czy wybrał najlepszy z możliwych wariantów. Podobnie można mieć wątpliwości czy podatkowe postulaty prof. Balcerowicza są najlepszą możliwą alternatywą dla propozycji rządowych.
[b]Czy rzeczywiście nasze finanse nie wymagają radykalnych reform - jak twierdzi premier?[/b]
To zależy jak premier rozumie słowo „radykalny”. Bez wątpienia nie do obrony byłoby stanowisko mówiące, że problem narastającego zadłużenia sam się rozwiąże bez istotnych zmian w polskich finansach. Tego niestety nie można powiedzieć. Już dziś nasz dług wynosi 51proc podczas gdy deficyt sięga 7proc. Gwarancję stabilności finansów publicznych da dopiero redukcja deficytu z obecnych 7proc poniżej 3proc. Co więcej ta redukcja musiałaby być trwała, a więc w okresach boomu deficyt powinien być wyraźnie mniejszy i sięgać raczej 1proc PKB, tak by w czasie recesji nie skakać do 7proc ale najwyżej 4proc. Innymi słowy dostosowanie fiskalne w najbliższych 2-3 latach powinno sięgnąć 3 a jeszcze lepiej 4proc PKB – dopiero wtedy moglibyśmy pewni, że nasz dług nie będzie narastał. To naprawdę poważne zadanie, co nie znaczy jednak, że niemożliwe do wykonania.
Nie powiedziałbym także, że jego wypełnienie wymaga podjęcia „radykalnych” reform. Wymaga ono raczej wyobraźni i konsekwencji w działaniu. Możemy bowiem wykorzystać równoważenie polskich finansów publicznych do ich rzeczywistej modernizacji, tak by po kilku latach mieć najnowocześniejszy system podatkowy w OECD i inaczej niż dziś zorientowane priorytety polityki publicznej uwidocznione w strukturze wydatków. By tak się stało musielibyśmy jednak zmienić nasze nawyki myślenia i wyjść poza koleiny dominującego od lat dyskursu między politykami a ekonomistami i publicystami. Dyskursu, który przekonuje polityków, że wszystkie zmiany są kosztowne, trudne, radykalne i niemożliwe, zaś ekonomistów i publicystów zwalnia z myślenia pozwalając im na szermowanie od lat tymi samymi, coraz bardziej wypranymi z treści i zużytymi hasłami w rodzaju „reforma KRUS, emerytur i rent”.