Rząd bez wyjścia, musi zwiększyć podatki

Dr Maciej Bukowski z Instytutu Badań Strukturalnych i Szkoły Głównej Handlowej należy do zespołu doradców premiera Donalda Tuska, kierowanego przez Michała Boniego

Publikacja: 09.08.2010 01:17

Maciej Bukowski

Maciej Bukowski

Foto: Fotorzepa, Szymon Łaszewski Szymon Łaszewski

[b]Czy podwyżka VAT o 1 pkt. proc. jest wystarczającym działaniem ze strony rządu, aby przejść bezpiecznie poniżej progu 55 proc. długu w relacji do PKB?[/b]

[b]Maciej Bukowski:[/b] Nie jest to na pewno takie działanie, które stuprocentowo gwarantuje, że w roku 2011 polski dług publiczny nie przekroczy granicy 55 proc., niezależnie od tego z jakimi okolicznościami będziemy mieli do czynienia. Jeżeli warunki zewnętrzne ułożą się zdecydowanie nie po myśli rządu, przekroczenie drugiego progu ostrożnościowego zapisanego w Ustawie o Finansach Publicznych będzie nieuniknione. Co gorsza, jeśli nawet za rok nasze zadłużenie utrzyma się, dzięki łutowi szczęścia i działaniom rządu, na poziomie powiedzmy 54 proc (co jest bardzo trudne, ale jednak możliwe), to pozostanie pytanie, o to co dalej?

[b]Rok 2012 rysuje się już znacznie mniej różowo.[/b]

Dobrze ujął to minister Michał Boni w jednym z wywiadów – anonsowanymi zmianami rząd kupuje sobie czas, ale nie zmienia zasadniczego problemu jaki tkwi w polskich finansach publicznych od kilkunastu lat – trwałej nierównowagi między dochodami i wydatkami. Niewielkie, przynoszące 5mld złotych, a więc 0.4proc PKB, zmiany w VAT nie wystarczą by na trwale zdjąć znad szyi Premiera i Ministra Finansów ostrze gilotyny w postaci deficytów przekraczających o 3-4 proc PKB stopę naszego potencjalnego wzrostu. Zaanonsowane przed paroma dniami propozycje rządu, w tym zmiany w VAT, pomogą więc w roku 2011, ale na dłuższą metę przynoszą po prostu zbyt mało.

[b]Czyli mamy polisę, ale tylko na rok?[/b]

Warto uświadomić sobie, że nawet ta pięciomiliardowa „polisa na rok 2011” może zawieść jeśli inne założenia jakie przyjmuje Ministerstwo Finansów planując budżet i szacując potrzeby pożyczkowe państwa w roku przyszłym, nie sprawdzą się. Głównymi czynnikami ryzyka są tu wzrost gospodarczy, kurs walutowy, skłonność samorządów do zaciągania nowych zobowiązań i dochody z prywatyzacji. Rząd ma wpływ tylko na ostatni z tych czynników i rzeczywiście zapowiada sprzedaż bardzo znacznych aktywów należących do Skarbu Państwa. Jego oczekiwania muszą się jednak skonfrontować z oczekiwaniami inwestorów. Jeśli nie uzyskamy spodziewanej ceny za sprzedawane akcje, albo jeśli kurs walutowy będzie o 10proc słabszy niż zakładany przez Ministerstwo Finansów, albo wzrost gospodarczy o 1-2 pkt proc niższy, albo samorządy mniej wstrzemięźliwe w zadłużaniu się, okaże się, że dodatkowe 5mld dochodów uzyskane głównie dzięki podwyżce podstawowej stawki VAT, nie wystarczą do zmniejszenia potrzeb pożyczkowych państwa do poziomu gwarantującego utrzymanie zadłużenia poniżej 55 proc w roku 2011.

[b]Leszek Balcerowicz przekonuje, że podwyżka podatku spowolni wzrost PKB i wskazuje konkretne propozycje oszczędności, czy to nie lepsze wyjście?[/b]

Z propozycjami prof. Balcerowicza wiąże się problem polegający na tym, że znajdziemy wśród nich zarówno propozycje rzeczywistych „oszczędności”, a więc obniżek wydatków, jak i „oszczędności pozornych”, będących faktycznie podwyżkami podatków. Uczciwość intelektualna wymaga więc, by nie mieszać obu tych rzeczy bowiem rzeczywiście ich skutki makroekonomiczne mogą być bardzo różne. I tak gdy np. gdy prof. Balcerowicz mówi o zmniejszeniu zasiłku pogrzebowego, albo ograniczeniu dotacji do przedsiębiorstw, czy likwidacji becikowego, to mówi o zmniejszeniu wydatków publicznych, a więc o oszczędnościach. Jednak gdy mówi o likwidacji ulgi na dzieci, ulgi internetowej, objęciu podatkiem dochodowym największych gospodarstw rolnych czy podobnie zarysowanym zmianom w KRUS, to mówi o wzroście podatków. Część propozycji prof. Balcerowicza spowolniłaby więc wzrost PKB nie mniej, a część z nich nawet bardziej niż postulowana przez rząd podwyżka VAT. Bardziej bo dotyczą one podatków bezpośrednich , które zniekształcają gospodarkę mocniej niż podatek pośredni jakim jest VAT. Samo to, że prof. Balcerowicz sięga do instrumentów podatkowych nie jest jednak dziwne, bowiem starając się zapobiec zagrożeniu przekroczenia progu 55proc już w roku 2011, mamy do dyspozycji bardzo mało instrumentów nie podatkowych. Rząd w zasadzie nie ma wyjścia i musi podnieść podatki – można jednak się zastanawiać czy wybrał najlepszy z możliwych wariantów. Podobnie można mieć wątpliwości czy podatkowe postulaty prof. Balcerowicza są najlepszą możliwą alternatywą dla propozycji rządowych.

[b]Czy rzeczywiście nasze finanse nie wymagają radykalnych reform - jak twierdzi premier?[/b]

To zależy jak premier rozumie słowo „radykalny”. Bez wątpienia nie do obrony byłoby stanowisko mówiące, że problem narastającego zadłużenia sam się rozwiąże bez istotnych zmian w polskich finansach. Tego niestety nie można powiedzieć. Już dziś nasz dług wynosi 51proc podczas gdy deficyt sięga 7proc. Gwarancję stabilności finansów publicznych da dopiero redukcja deficytu z obecnych 7proc poniżej 3proc. Co więcej ta redukcja musiałaby być trwała, a więc w okresach boomu deficyt powinien być wyraźnie mniejszy i sięgać raczej 1proc PKB, tak by w czasie recesji nie skakać do 7proc ale najwyżej 4proc. Innymi słowy dostosowanie fiskalne w najbliższych 2-3 latach powinno sięgnąć 3 a jeszcze lepiej 4proc PKB – dopiero wtedy moglibyśmy pewni, że nasz dług nie będzie narastał. To naprawdę poważne zadanie, co nie znaczy jednak, że niemożliwe do wykonania.

Nie powiedziałbym także, że jego wypełnienie wymaga podjęcia „radykalnych” reform. Wymaga ono raczej wyobraźni i konsekwencji w działaniu. Możemy bowiem wykorzystać równoważenie polskich finansów publicznych do ich rzeczywistej modernizacji, tak by po kilku latach mieć najnowocześniejszy system podatkowy w OECD i inaczej niż dziś zorientowane priorytety polityki publicznej uwidocznione w strukturze wydatków. By tak się stało musielibyśmy jednak zmienić nasze nawyki myślenia i wyjść poza koleiny dominującego od lat dyskursu między politykami a ekonomistami i publicystami. Dyskursu, który przekonuje polityków, że wszystkie zmiany są kosztowne, trudne, radykalne i niemożliwe, zaś ekonomistów i publicystów zwalnia z myślenia pozwalając im na szermowanie od lat tymi samymi, coraz bardziej wypranymi z treści i zużytymi hasłami w rodzaju „reforma KRUS, emerytur i rent”.

[b]Jakie zmiany Pana zdaniem należałoby wprowadzić, aby zejść z poziomem deficytu w ciągu najbliższych 3-4 lat do 3 proc. PKB?[/b]

Główna zmiana jest zmianą mentalną, polegającą na zrozumieniu, że skuteczna polityka schodzenia z deficytem poniżej 3proc (średnio w cyklu koniunkturalnym) jest też polityką modernizującą obejmującą zarówno wydatki jak i dochody publiczne, a także polityką dostosowaną do wyzwań daleko wykraczających poza rok 2015. Innymi słowy, możliwe jest takie zmniejszenie deficytu w ciągu 3-4 lat, aby nie tylko ustabilizować na trwale polskie finanse publiczne, ale także by nadać polskiej gospodarce nowy impet poprzez zmianę bodźców wywieranych na nią przez system podatkowy i wydatki państwa.

Po stronie wydatków jest stosunkowo niewiele zmian, które mogą przynieść znaczące oszczędności w horyzoncie trzyletnim. To przede wszystkim zmiany porządkujące najbardziej rozrzutne pozycje wydatkowe w systemie transferowym: redukcja o połowę najhojniejszego w Europie zasiłku pogrzebowego, rezygnacja z nieskutecznego instrumentu polityki rodzinnej jakim jest becikowe i rezygnacja z górniczych przywilejów emerytalnych. Dodatkowe szybkie oszczędności przyniosłoby zamrożenie na kilka lat funduszu wynagrodzeń w administracji publicznej realizowane raczej przez zmiany w liczbie pracujących niż w średnim wynagrodzeniu. Znacznie więcej można osiągnąć w horyzoncie 10-20 letnim, z tym, że zmiany te należałoby rozpocząć już dziś, gdyż ich implementacja powinna mieć charakter ewolucyjny pozwalający gospodarstwom domowym na adaptację do zmian. Najważniejszą składowym pakietu tych długofalowych zmian jest zrównanie w ciągu 10 lat wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn na poziomie 67 lat – ta zmiana jest konieczna ze względu na dramatyczne zmiany jakie będą zachodzić na polskim rynku pracy w związku ze starzeniem się ludności. Bez niej trudno jest także mówić o rzeczywistym zrównaniu szans kobiet i mężczyzn na rynku pracy. Finansom publicznym także by pomogła podnosząc liczbę pracujących, PKB i zwiększając dochody z podatków. Jej koniecznym uzupełnieniem byłaby integracja z systemem powszechnym systemów specjalnych w tym zwłaszcza systemu emerytur mundurowych i wprowadzenie zintegrowanej z nowym systemem emerytalnym formuły rentowej. Tu także zmiana powinna być ewolucyjna choć konsekwentna i nieodwracalna. W związku ze zmianami struktury demograficznej przebudowie powinny ulec także priorytety wydatkowe między takimi pozycjami jak edukacja i zdrowie – w tej chwili wydajemy na edukacje najwięcej a na zdrowie najmniej w OECD, jednocześnie już teraz liczba uczniów szybko maleje a liczba osób po 60 roku życia szybko rośnie. Jeśli nie zainicjujemy zmian w tym zakresie będziemy znacznie przepłacać za jedno z tych dwóch najważniejszych dóbr publicznych i zbyt mało wydawać na drugie. Skalę niezbędnych przesunięć w horyzoncie 10 lat oceniam na 1proc PKB a w horyzoncie pięcioletnim na 0,5 proc. Istotnego zwiększenia, o około 1proc PKB w ciągu 10 lat wymagają także wydatki na badania naukowe – bez tego trudno liczyć by Polska dołączyła do grona państw rozwiniętych w roku 2030, a przecież mamy takie ambicje. Utrzymania wymagać będą wysokie wydatki na infrastrukturę podstawową, będące jednym z głównych źródeł wzrostu wydatków państwa w ostatnich 2 latach – napięcie fiskalne z tej strony nie zmaleje więc przez wiele lat, co wymaga adekwatnej odpowiedzi po stronie podatkowej.

[b]Są też propozycje likwidacji ulg.[/b]

Zmiany w podatkach powinny polegać zarówno na zmianach w podatkach pośrednich jak i bezpośrednich. Nowoczesny system podatkowy powinien zawierać jak najmniej ulg i wyjątków w każdym z tych podatków, starając się jednocześnie godzić efektywność fiskalną z minimalizacją zniekształceń wywieranych przez system podatkowy na gospodarkę. Ideałem byłoby ustanowienie jednolitej stawki podatku VAT na poziomie 19proc, przy czym w okresie początkowym powinna być ona zapewne wyższa sięgając 20-21proc. Biedniejsze gospodarstwa domowe powinny zyskać rekompensatę w postaci podwyższenia kwoty wolnej od opodatkowania lub kosztu uzyskania przychodu do 500 zł miesięcznie. Kwota ta oczywiście objęłaby ogół podatników, lecz tylko najbiedniejsze 20-30 proc. ochroniłaby w całości od skutków zwiększenia VAT. Jednocześnie główny koszt podwyżki VAT poniosłoby 20 proc. gospodarstw najzamożniejszych, których wydatki konsumpcyjne są najwyższe. Gdyby dodatkowo likwidacji uległy wszystkie ulgi w PIT to możliwe byłoby prawdopodobnie także zmniejszenie stawek krańcowych o ok. 1 pkt proc. Dodatkowe dochody budżet zyskałby poprzez włączenie w obręb podatku PIT rolników produkujących na rynek przy jednoczesnym zniesieniu podatku rolnego. Bogatsi rolnicy powinni być także zmianami w zakresie obowiązku płacenia składek na US, które należałoby w ich wypadku uzależnić od dochodu. Rolnicy ci tak samo jak pozostali podatnicy skorzystaliby na niższych stawkach krańcowych i wyższej kwocie wolnej. Duża część rolników, posiadających bardzo małe gospodarstwa i nie produkujących na rynek nie byłaby w ogóle dotknięta przez te zmiany. Jeśli myślimy o uzależnieniu składek na ubezpieczenia społeczne od dochodów w KRUS to konsekwentnie powinno to dotyczyć także wszystkich płatników ZUS w tym przedsiębiorców rozliczających się obecnie ryczałtowo. Dla jednych oznaczałoby to spadek bieżących obciążeń, dla innych wzrost czyniłoby jednak system wewnętrznie spójnym z systemem pracowniczym.

Ogólnie rzecz biorąc naszym celem powinno być uzyskanie takiego mixu podatkowo wydatkowego, który preferowałby pracę nad bierność, a także oszczędności i inwestycje nad konsumpcję bieżącą, a innowacje nad pasywność. Jednocześnie powinno nam zależeć na takich finansach publicznych, które redukowałby dyskrecjonalność polskiego państwa w relacjach z podatnikiem i niepewność obywateli co do przyszłej strategii fiskalnej polskiego państwa. Nic tak bowiem nie zwiększa tej niepewności i nie obniża naszej wiarygodności w oczach inwestorów jak ciągła niemożność w rozwiązaniu jednej z najprostszych rzeczy w polityce gospodarczej jaka jest uporządkowanie zasad polityki fiskalnej.

[ramka]

[b]Przeczytaj rozmowę "Rz" ze Stanisławem Gomułką: [link=http://www.rp.pl/artykul/132583,519882_Podwyzka_VAT_to_nie_reforma.html]Podwyżka VAT to nie reforma[/link][/b] [/ramka]

[b]Czy podwyżka VAT o 1 pkt. proc. jest wystarczającym działaniem ze strony rządu, aby przejść bezpiecznie poniżej progu 55 proc. długu w relacji do PKB?[/b]

[b]Maciej Bukowski:[/b] Nie jest to na pewno takie działanie, które stuprocentowo gwarantuje, że w roku 2011 polski dług publiczny nie przekroczy granicy 55 proc., niezależnie od tego z jakimi okolicznościami będziemy mieli do czynienia. Jeżeli warunki zewnętrzne ułożą się zdecydowanie nie po myśli rządu, przekroczenie drugiego progu ostrożnościowego zapisanego w Ustawie o Finansach Publicznych będzie nieuniknione. Co gorsza, jeśli nawet za rok nasze zadłużenie utrzyma się, dzięki łutowi szczęścia i działaniom rządu, na poziomie powiedzmy 54 proc (co jest bardzo trudne, ale jednak możliwe), to pozostanie pytanie, o to co dalej?

Pozostało jeszcze 93% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Marta Postuła: Czy warto deregulować?
Opinie Ekonomiczne
Robert Gwiazdowski: Wybory prezydenckie w KGHM
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Qui pro quo, czyli awantura o składkę
Opinie Ekonomiczne
RPP tnie stopy. Adam Glapiński ruszył z pomocą Karolowi Nawrockiemu
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Nie należało ciąć stóp przed wyborami
Materiał Promocyjny
Między elastycznością a bezpieczeństwem