Kto tak twierdzi? Ktoś z lewicy? Wręcz przeciwnie, to jeden z wniosków Ragurama Rajana, profesora z Uniwersytetu Chicago.

Sięgnąłem ostatnio po książkę Rajana „Błędne ścieżki” (ang. „Fault lines”, tłumaczenie moje). To dość głośna pozycja, recenzowana wielokrotnie w największych mediach anglosaskich. Autor pyta nie tylko o bodźce, które zachęcały bankowców do nadmiernego ryzyka i polityków do przyjmowania złych regulacji, ale również stara się wytłumaczyć, skąd się te bodźce wzięły.

Nierówności społeczne w USA to problem narastający. Ostatnie dane pokazują, że w 2009 r. 20 proc. najbogatszych Amerykanów odpowiadało za ponad 49 proc. dochodu narodowego, podczas gdy 20 proc. najbiedniejszych – za zaledwie 3,4 proc. Daje to stosunek 14,5 do 1, co oznacza wzrost z poziomu 13 do 1 w 2008 r. i 7 do 1 w 1968 r.

Rajan twierdzi, że gwałtownie narastające nierówności stanowią dla polityków bardzo silny bodziec do przyjmowania krótkookresowych i łatwych rozwiązań zaspokajających potrzeby finansowe wyborców. Słynne hasło Billa Clintona „gospodarka, głupcze” nie było – jak często się twierdzi – nawoływaniem do większych reform gospodarczych, lecz po prostu przypomnieniem George’owi Bushowi seniorowi (zajętemu wojną w Iraku), że ludzie potrzebują pracy, chleba i równości. I to za Clintona przyjęto szereg ustaw zmuszających instytucje finansowe do udzielania kredytów najbiedniejszym i najmniej wiarygodnym finansowo obywatelom.

Klucz do problemu tkwi w tym, że przyczyną nierówności nie jest słaba dystrybucja dochodów przez państwo, lecz niedostateczna edukacja. Autor obala tezę, że za nierówności odpowiada gwałtowny rozwój giełdy i wzbogacenie się drobnej grupy inwestorów i menedżerów z Wall Street. Wskazuje, że to zbyt mała liczba dobrze wykształconych obywateli przekłada się na rosnącą rozpiętość dochodów. Sięganie dalej i głębiej w struktury gospodarcze i społeczne w poszukiwaniu przyczyn kryzysu czyni tę książkę jedną z ciekawszych pozycji na temat ostatnich światowych turbulencji.