Podczas ostatnich protestów, w czasie których sprzeciwiano się zmianom w systemie emerytalnym, zastrajkowała w zasadzie cała robotnicza Francja. A mimo to rząd zdołał przeforsować w październiku zmiany, które przewidują m.in. podniesienie z 60 do 62 lat wieku wymaganego do otrzymania praw emerytalnych, a z 60 do 65 dla pełnego wymiaru świadczeń.

Już wówczas te korekty i rządowy plan cięć ogłoszony w czerwcu (zakłada m.in. zmniejszenie wydatków o 45 mld euro w ciągu trzech lat) miały oddalić ryzyko załamania finansów publicznych i utraty najwyższego ratingu AAA (oznacza on, że wszystkie inwestycje prowadzone przez państwo mają szansę na finansowanie z kredytów o najniższym oprocentowaniu).

Ale dziś tym, którzy zakładali, że te trudne decyzje wystarczą, by przetrwać kryzys strefy euro, wyraźnie rzedną miny. Bo w dobie utraty zaufania wśród inwestorów jedynie śmierć i podatki nie ulegają dyskusji. Reszta to czysta spekulacja, bo w końcu to banki francuskie obok niemieckich pożyczyły najwięcej pieniędzy Portugalii, Hiszpanii i Włochom. Więc Francja nie może czuć się bezpieczna...

Gdzie skończy się to kryzysowe domino? Czy groźba utraty najwyższych ocen kredytowych zawita także do Berlina?