Tyle że Grzegorza Ciechowskiego dręczyły telefony: aparaty do telefonowania, nie urządzenia wielofunkcyjne i sprytne już w nazwie.
Na czym polega ten spryt? Konsument nosi w kieszeni Internet z najpopularniejszym na świecie serwisem społecznościowym, notes, pocztę, kalendarz, aparat fotograficzny, kartę płatniczą. Wszystko w coraz ładniejszym i lżejszym opakowaniu.
Sprytne? Bardzo. Jak można sobie odmówić tej tak funkcjonalnej, choć jak na polską kieszeń ciągle niezbyt taniej, przyjemności? Nie można – twierdzi moja znajoma (i dlatego zamawia za 200 zł azjatycki produkt podobny do jej ulubionej skandynawskiej komórki).
Sprytne? Oczywiście, bo w końcu znaleziono sposób, aby producenci komórek mogli dalej zarabiać. Jak bardzo opłaca się produkcja smartfonów, widać gołym okiem. Koszt części i montażu aparatów to około 30 proc. ich ceny detalicznej. To sowita marża, choć jej część na pewno uszczkną sobie po drodze handlowcy.
Producentom wtórują operatorzy: Plus, Orange, Era czy Play. Dzięki temu, że Kowalski nie rozstaje się już z Internetem, ich inwestycje w sieci transmisji danych mają szansę nie tylko się zwrócić, ale dać pokaźne zyski. Część telekomów sądzi, że nawet takie, jakie na początku rozwoju telefonii komórkowej przynosiła prosta usługa głosowa.