W dawnych czasach wszystko było prostsze. Ot, choćby w czasach okołośredniowiecznych. Gdy nadszedł czas płacenia podatków, pojawiał się poborca – zwykle w towarzystwie kilku niemiłych dżentelmenów obwieszonych bronią sieczną i obuchową – i zabierał chłopu gotówkę. A jak nie było gotówki, to zabierał krowę. A jak nie było krowy, to zabierał cokolwiek, co było pod ręką. I rzeczony chłop dokładnie wiedział, ile w danym roku oddał na rzecz państwa. Ale władca mógł sobie pozwolić na tak dużą dosłowność w relacjach finansowych z poddanymi. Nie musiał myśleć o wyborach, sondażach i innych podobnych przypadłościach współczesnego systemu politycznego.
Dziś relacje finansowe na linii państwo – obywatel nie są już tak proste. Polityka podatkowa prowadzona jest zdecydowanie delikatniej. Trzeba tak zabrać pieniądze, by nie stracić na popularności. Technika zbierania danin publicznych wznosi się więc na bezprecedensowe poziomy zaawansowania. A najwyższy z nich to ten, w którym obywatelowi tak uszczknie się gotówkę, że nawet nie zauważy, iż został czegoś pozbawiony.
Właśnie taką maestrię finansową widzimy na naszym krajowym podwórku. Mówimy oczywiście o propozycjach zmian w OFE. Zmiany te, w znacznej mierze zamieniające rzeczywiste oszczędności na obietnicę (obietnicę tego, że przyszłe pokolenia zafundują nam emeryturę), nie wywołały silniejszej reakcji przyszłych emerytów. Dlaczego? Znakomicie wyjaśniają to wyniki ankiety TNS OBOP. 43 proc. pytanych nie wie, o co chodzi w reformie, 45 proc. deklaruje, że „mniej więcej wie, o co chodzi” (a można domniemywać, że w znacznej części przypadków odpowiedź ta oznacza „nie wiem, ale głupio mi się przyznać”), a 11 proc. nie słyszało o sprawie. Czyli z punktu widzenia rządu operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Pieniądze zostały pozyskane, a „dawcy” nawet nie zauważyli, że coś im zabrano.
Mamy obecnie do czynienia ze zderzeniem dwóch niepokojących tendencji. Z jednej strony widzimy coraz większe zaawansowanie we wdrażaniu bezbolesnych technik uszczuplania finansów obywateli. A z drugiej strony widzimy coraz większe lenistwo tych ostatnich, którzy nie chcą sobie zadać trudu, by wgryźć się w meandry tego, co się dzieje z ich własnymi pieniędzmi.