Piękna to perspektywa, pozwalająca na wizję wielkiego, centralnego portu lotniczego dla Polski, gdzieś pomiędzy Łodzią i Warszawą. Jeśli się przy tym weźmie pod uwagę ograniczone możliwości rozwoju Okęcia, które dziś pełni taką funkcję, myśl o budowie nowego lotniska wydaje się logiczna i uzasadniona. Co więcej, moment do takich przymiarek jest znakomity, bo przy ewentualnej lokalizacji można uwzględnić chociażby przebieg linii „polskiego TGV", który dowoziłby pasażerów do położonego poza miastami lotniska.
Tylko te pieniądze, które przenoszą projekt w sferę fantazji. Owszem, dziś rząd mówi, że decyzję o budowie powinny zostać podjęte po wyborach, ale trudno przypuszczać, by w sytuacji, gdy budżet trzeszczy, tnie się program budowy dróg i autostrad, ogranicza się wydatki na remonty torów, a jednocześnie chce się zbudować – mniej więcej w tym samym czasie – szybką kolej, nagle znalazło się kilkanaście miliardów złotych na lotnisko, teraz czy później.
Nawet jeśli część pieniędzy pochodziłaby z nowego budżetu Unii, też może być problem, bo za całość Bruksela nie zapłaci.
A klęska programu budowy autostrad z kapitałem prywatnym pokazuje, że formuła PPP też cudownym lekiem raczej w tym przypadku nie będzie. Poza tym dzisiejsze prognozy finansowe i tak okażą się niedoszacowane, więc na pewno będzie drożej.
Na razie mamy kolejny infrastrukturalny miraż – obok kolejowego „ygreka" i domkniętej sieci szybkich dróg. Byłoby miło, gdyby choć jeden z nich się ziścił.