Patrząc na najbliższą przyszłość gospodarki, można odnieść wrażenie, że próby prognozowania są co najmniej kłopotliwe. Istnieje 150 argumentów za tym, by być pesymistą, i równie wiele za tym, by przyjąć optymistyczny ton. Dobrze określił to George Soros – sytuacja jest bardziej niepewna niż podczas kryzysu. Wtedy przynajmniej było wiadomo, że jest źle i gorzej być nie może. Teraz niby jest dobrze, ale jednak coś nie gra.
Podobnie jest z polityką pieniężną – jastrzębie i zwolennicy podwyżek stóp mają sporo solidnych argumentów, a i gołębie nie są ich pozbawieni. Zestaw tych argumentów już był wielokrotnie opisywany. W takim okresie ważne jest, by osoby odpowiedzialne za najważniejsze decyzje gospodarcze pokazały, że są u steru. Jasno mówiły, jaka jest ich interpretacja wydarzeń i na czym opierają swe decyzje.
Dlatego podoba mi się zachowanie prezesa NBP Marka Belki. Nie obawia się podjąć rękawicy rzucanej przez rynki, które oczekują bardziej agresywnych niż dotąd podwyżek stóp procentowych. Teoretycznie mógłby udzielać wywiadów, w których opisywałby,
że zadania stojące przed polityką pieniężną są bardzo trudne. I popierać wnioski o silne podwyżki, tłumacząc, że inflacja rośnie. On jednak od dłuższego czasu komunikuje, że jego zdaniem szok cenowy związany z rosnącymi cenami surowców minie. Prowadzi aktywną politykę werbalną, która wspiera bardzo ostrożne podnoszenie kosztu kredytu.
Sporo ryzykuje, bo jeżeli jego interpretacja okaże się błędna, na niego spadną gromy. Myślę, że gdyby wspierał ostrzejsze zacieśnienie polityki pieniężnej, ryzykowałby mniej swoją reputacją, gdyż w razie pomyłki wina spadłaby na „ogólnie trudną sytuację inflacyjną".