Od lat prawicowe media i wtórujący im politycy PiS skarżą się na prześladowania. Miały one polegać na tym, że reklamodawcy będący w „układzie" z PO nie zamawiają u nich reklam. To bajka, której celem jest przykrycie własnej nieudolności.
Od 25 lat prowadzę dom mediowy – firmę, która jest pośrednikiem pomiędzy reklamodawcami a wydawcami mediów. Dwie podstawowe zasady rządzące rynkiem reklamowym, niezmienne od wielu lat są takie: po pierwsze wszystkie decyzje inwestycyjne oparte są na analizie danych i muszą wynikać z twardej statystyki, po drugie reklamodawcy komercyjni trzymają się od polityki jak najdalej. Duże, międzynarodowe koncerny mają zapisy zabraniające politycznego zaangażowania, wpisane w obowiązujące na całym świecie reguły prowadzenia biznesu.
Mit o układzie
Prześladowanie prawicowych wydawców to mit. Mit, którym karmią się od lat, ukrywając własną bierność i niekompetencje. Bo prawda jest taka, że nigdy nie próbowali nawet zabiegać o pieniądze swoich potencjalnych klientów. W ciągu ostatnich 25 lat mojej działalności przedstawiciel handlowy prawicowego wydawcy pierwszy raz zawitał z ofertą w tym tygodniu. Jak się ma zamknięty sklep, trudno narzekać, że nie ma w nim klientów.
Prawicowi politycy od lat pielęgnowali mit o układzie, w którym pieniędzmi z reklam spółek Skarbu Państwa politycy PO mieli się opłacać mediom za przychylność. To propagandowe oszustwo. Dane dotyczące inwestycji w reklamę są powszechnie dostępne więc nietrudno to udowodnić. W 2015 roku budżety spółek państwowych były dzielone pomiędzy główne stacje telewizyjne proporcjonalnie do ich oglądalności i podobnie do wydatków klientów komercyjnych, których trudno podejrzewać o jakiekolwiek polityczne preferencje. Nie ma powodów, by zarzucać komukolwiek wpływ sympatii politycznych na podział budżetów reklamowych. Ta historia to propagandowe kłamstwo. Kłamstwo w dwójnasób szkodliwe przede wszystkim dla prawicowych mediów. Wierząc w spiskową teorię, nie podejmowały one praktycznie żadnych wysiłków w celu sprzedaży reklam. Wbrew mitowi spółki Skarbu Państwa były nadreprezentowane w prawicowych wydawnictwach jeszcze za rządów PO. W 2015 r. ich wydatki w tych wydawnictwach wyniosły 4 mln zł, stanowiąc 12 proc. przychodów, dwa razy więcej niż udział SSP w całym rynku reklam.
A gdy przyszła zmiana władzy i prawica wygrała wybory, politycy zastosowali własne mity w praktyce w i nieudolność w pozyskiwaniu komercyjnych klientów postanowiono „nadrobić" publicznymi pieniędzmi. W ten sposób udział mediów kojarzonych z PiS w wydatkach na reklamę państwowych firm gwałtownie wzrósł. Wydawnictwa Fratria, Orle Pióro, Niezależne Wydawnictwo Polskie zaabsorbowały 25 mln zł z reklam w 2016 roku (+ 525 proc.), 28 mln rok później (+12 proc.) i aż 48 mln (kolejne +70 proc.) w ub.r. Stanowi to 33 proc. udziału w całości ich przychodów w 2018 r. To blisko siedem razy więcej niż średnia rynkowa.