Wielkie pieniądze to z reguły też wielka pokusa, by wydać je na własne potrzeby, zwłaszcza jeśli w budżecie niedobory.

 

Tym razem podział pieniędzy będzie pod pełną kontrolą Brukseli, więc rola polskiego ministra finansów przy podejmowaniu decyzji zostanie ograniczona, ale czy to dobrze czy też źle – oka że się za dwa lata. Jak narazie Komisja Europejska przychylnym okiem patrzy na potrzeby przemysłu energochłonne go, który najpewniej najboleśniej od czuje skutki polityki klimatycznej. O taką przychylność od wielu miesięcy apelowali szefowie polskich cementowni, papierni, hut, obawiając się, że droga energia tak podniesie koszty produkcji, że przestanie być opłacalna i za kłady trze ba będzie zamknąć.

Zatem przemysł powinien być zadowolony. Ale ile w praktyce może do stać pieniędzy, to zależeć już będzie znów od szczegółowych przepisów, a z tymi bywa różnie. Już nieraz przekonaliśmy się, że obietnice Brukseli to jedno, a wytyczne to drugie. Na przykład uzgadniając trzy lata temu okres przejściowy w stosowaniu pakietu klimatycznego, obiecano Polsce pulę 70 proc. uprawnień do emisji CO2 za darmo w 2013 roku, czyli w pierwszym roku obowiązywania pakietu, ale w praktyce może to być tylko ok. 50 proc., bo tak wynika z przelicznika, ustalonego przez urzędników Komisji. I nie ma gwarancji, że polski wniosek o przydział bezpłatnych uprawnień Bruksela przyjmie. Jeśli nasz rząd chce, by przemysł przetrwał, powinien bardziej aktywnie działać w Komisji Europejskiej, wspierać go i nie bać się podzielić z nim pieniędzmi.