Na pierwszy rzut oka chodzi o pieniądze. Minister finansów forsuje np. pomysły ograniczenia długu w samorządach. Ma oczywiście swoje niebagatelne racje. Lokalne urzędy nie są jakąś oderwaną od rzeczywistości strukturą, ale dosyć istotną częścią sektora finansów publicznych. I jako takie muszą ponosić koszty, tak jak OFE, kryzysu, który dotyka całe państwo. Samorządy stają okoniem, bo nikt nie lubi jak im się z góry coś narzuca. Jednak im dłużej trwa ten konflikt, tym silniejsze wrażenie, że nie chodzi tylko o finansowe wskaźniki, ale o sam sens istnienia samorządów.  Być może minister Jacek Rostowski chce je sprowadzić do roli tylko lokalnej administracji. To znaczy do urzędów, które będą przyjmować od obywateli wnioski i wydawać decyzje administracyjne, wypłacać w imieniu państwa różnorakie świadczenia oraz wynagrodzenia nauczycielom, organizować opiekę socjalną, remontować drogi, itp. Inaczej mówiąc będą robić wszystko, co zostało szczegółowo opisane w ustawach i przypisane jako zadanie obowiązkowe. A tego co nieobowiązkowe, robić im by nie wolno było. Czyli tego co dziś jest istotną samorządności, a decyduje o rozwoju gospodarczym i społecznym miast i gmin, o podnoszeniu poziomu życia mieszkańców czy nadganianiu opóźnień cywilizacyjnych – inwestycji.

Być może minister finansów, czy szerzej mówiąc strona rządowa ma jakieś argumenty, by tak postrzegać samorządy - niewątpliwie część obecnych inwestycji lokalnych jest nietrafiona, a liczba gmin i powiatów - zbyt duża. Ważne jest jednak, by otwarcie podjąć dyskusję na ten temat, a nie starać się tylnymi drzwiami wprowadzać tak daleko idące zmiany.