Ghizzoni: Pekao nadal stawia na rozwój organiczny

Kończy się czas przejęć na polskim rynku bankowym – ocenia prezes UniCreditu, właściciela Pekao, w rozmowie z Grzegorzem Siemionczykiem i Pawłem Czuryło

Publikacja: 12.03.2012 01:38

Ghizzoni: Pekao nadal stawia na rozwój organiczny

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński Robert Gardziński

Santander planuje połączenie BZ WBK i Kredyt Banku w trzeci największy bank na polskim rynku. Pekao, który zachowa drugą pozycję, będzie miał tylko 100 placówek więcej. Niepokoi pana depcząca po piętach konkurencja?

Przede wszystkim połączenie dwóch banków nigdy nie jest łatwe i zajmuje sporo czasu. Najpierw transakcja musi uzyskać zgodę Komisji Nadzoru Finansowego, ale gdy już zostanie zakończona, na pewno zmieni krajobraz polskiej bankowości. Zaostrzy się konkurencja, być może inne banki też zaczną brać pod uwagę podobne transakcje. Nie dziwi mnie to, bo polski sektor bankowy pozostaje jednym z najbardziej atrakcyjnych w Europie. Wszystko wskazuje na to, że gospodarka będzie się w tym i kolejnych latach rozwijała w tempie około 3 proc. A to przyciąga inwestorów.

Jak ruch Santandera wpłynie na strategię Pekao?

Pekao radzi sobie bardzo dobrze i ma za sobą kolejny udany rok. Nie mogę jeszcze zdradzić wyników, ale zapewniam, że sprostały naszym –  i zapewne także pozostałych inwestorów – oczekiwaniom. Jeśli chodzi o akcję kredytową, to np. w kredytach hipotecznych Pekao rozwijał się w ub.r. szybciej, niż jakikolwiek inny bank z wyjątkiem PKO BP. I nadal będzie stawiał na wzrost w tej dziedzinie, szczególnie, że w porównaniu do konkurentów ma niższy wskaźnik wartości kredytów do depozytów. Pekao ma niewątpliwie duży potencjał rozwoju organicznego, i na nim będzie się koncentrował.

Czyli Pekao nie zamierza prowadzić kontrofensywy wobec rozpychającego się Santandera, także stawiając na przejęcia?

Jeśli chodzi o poziom kapitału, Pekao mógłby sobie pozwolić na takie działania. Ale jakiekolwiek ruchy właścicielskie bez porozumienia z polskim nadzorem nie wchodzą w grę. W naszym stylu działania na pierwszym miejscu jest zawsze dialog. Oczywiście będziemy się przyglądać okazjom do przejęć jeśli takie się nadarzą, ale obecnie żadna instytucja nie znajduje się na naszym radarze.

Bank Millenium byłby interesującym nabytkiem dla Pekao?

Przypomnę jedynie, że portugalski bank Millenium BCP zadeklarował niedawno, że nie rozważa obecnie sprzedaży swojej polskiej spółki-córki.

Jak ogólnie ocenia pan potencjał do dalszej konsolidacji polskiego sektora bankowego? Jak daleko może się ona jeszcze posunąć?

Nie jestem zwolennikiem konsolidacji dla samej konsolidacji. Fuzje mają sens, jeśli przynoszą korzyści łączącym się bankom oraz lokalnym interesariuszom. To, że polski rynek wciąż się rozwija, może sprawić, że to na nim będą się skupiały decyzje zagranicznych banków dotyczące ich globalnej strategii. Ogólnie jednak uważam, że stopień konsolidacji jest już dość duży, więc wielkich zmian nie należy oczekiwać.

W Polsce sporo ostatnio mówiło się o konieczności tworzenia narodowych czempionów w różnych branżach, w tym w bankowości, gdzie oczywistym kandydatem jest PKO BP. Jak zapatruje się pan na takie pomysły?

W polskim sektorze bankowym zagraniczni inwestorzy byli niezbędni jeszcze 20 lat temu, ale na pewnym etapie rozwoju gospodarki naturalnie pojawiają się też lokalni inwestorzy dysponujący odpowiednim kapitałem, aby odgrywać ważną rolę. Takiego lokalnego kapitału będzie coraz więcej. Gdy jego posiadacze uznają, że inwestycje w sektorze bankowym są atrakcyjne, krajowi czempioni powstaną samoistnie. To powinien być naturalny proces.

Powiedział pan, że Pekao ma za sobą udany rok. Akcjonariusze mogą liczyć na to, że bank podzieli się z nim zyskami?

Zgodnie z zaleceniami KNF, Pekao jest uprawniony do wypłaty dywidendy, bo spełnia postawione przez nadzór kryteria, np. dotyczące współczynników wypłacalności. Czekamy jednak jeszcze na wskazówki nadzorcy, jaką część zysku możemy rozdzielić między akcjonariuszy. W poprzednich latach było to nawet do poziomu 75-80 proc., ale KNF wolałby chyba, żeby teraz rozdzielić mniej. Mogę jedynie powiedzieć, że to dla mnie ważne, aby Pekao był postrzegany jako bank, na którym w kwestii dywidendy można polegać.

Zmiany w polskim krajobrazie bankowym – w tym przejęcia Santandera - to tylko przejaw burzy, która przechodzi nad tym sektorem w całej Europie. Jakie zmiany dostrzega Pan w europejskiej bankowości?

W Europie można zaobserwować próby odgradzania rodzimych sektorów bankowych od otoczenia przez niektóre kraje. Nie podejmuję się oceniania, czy to dobra czy zła tendencja. Chciałbym jednak podkreślić, że Europa musi odpowiedzieć sobie na pytanie, czy chce mieć konkurencyjne, silne na arenie międzynarodowej instytucje finansowe. Prędzej czy później będzie się musiała rozpocząć debata na ten temat, która określi, jaki sektor bankowy chcemy budować, aby sprostać wyzwaniom. Będzie to miało duże znaczenie dla Polski, która obecnie nie ma banków o silnej pozycji za granicą. W zamkniętej Europie bardzo trudno byłoby to zmienić. Jeśli zaś chodzi o UniCredit, podchodzimy do zmian pragmatycznie. Wprowadziliśmy w naszej grupie zasadę, że  w każdym kraju – we Włoszech, Austrii, Niemczech czy w Polsce - bank musi być samowystarczalny jeśli chodzi o płynność.

Wiele europejskich banków w reakcji na nowe regulacje i wymagania kapitałowe ogranicza działalność, sprzedaje część aktywów, wychodzi z pewnych rynków. Inne, na przykład Santander, tę słabość konkurentów wykorzystują. W której grupie jest UniCredit?

My postanowiliśmy koncentrować się  na bankowości komercyjnej, czyli obsłudze klientów detalicznych i firm. Zgodnie z tą strategią, rezygnujemy z części biznesów, które nie są dla nas kluczowe. Jednocześnie jednak nie zamierzamy ograniczać akcji kredytowej. Przeciwnie, zamierzamy zwiększyć ją także w tym roku. Mamy wystarczająco wysokie współczynniki wypłacalności i płynności, aby sobie na to pozwolić. W przeciwieństwie do wielu innych banków, nie jesteśmy skoncentrowani na delewarowaniu i będziemy umacniali swoją pozycję w Europie. Jak wielokrotnie podkreślaliśmy, niektóre rynki traktujemy przy tym jako kluczowe, a wśród nich jest Polska.

UniCredit jako jedyny bank spośród tych, którym Europejski Urząd ds. Bankowości (EBA) zalecił w październiku podniesienie współczynników wypłacalności, zdecydował się na emisję akcji. Spowodowało to na przełomie roku głęboką przecenę akcji banku. Z perspektywy czasu, to była dobra decyzja?

Tak. UniCredit jest dzisiaj jednym z najsolidniejszych banków w Europie pod względem kapitałów. Sama decyzja o emisji akcji zapadła na jesieni, zanim jeszcze EBA zalecił nam podniesienie kapitału. Wiedzieliśmy, że nie będzie to łatwe, bo na przełomie grudnia i stycznia koniunktura na giełdach wciąż była słaba. Ale uznaliśmy, że warto być pierwszym bankiem, który przeprowadzi taką operację, bo to pobudzi zainteresowanie inwestorów. I to się udało, choć początkowo rzeczywiście zareagowali oni nerwowo. Ostatecznie jednak sprzedaliśmy wszystkie oferowane akcje, a grono ich nabywców było bardzo szerokie i zróżnicowane. Wśród nich były np. amerykańskie fundusze, które stroniły ostatnio od europejskich banków, a także znacznie więcej funduszy długoterminowych niż krótkoterminowych. W efekcie dziś mamy bardzo wysoki współczynnik wypłacalności na tle naszych konkurentów. Choć wymogi kapitałowe, znane jako Bazylea III, zaczną obowiązywać dopiero za kilka lat, my już je spełniamy.

Nie należy więc spodziewać się kolejnych takich emisji?

Nie, jedna taka operacja podniesienia kapitału w życiu to dla mnie wystarczająco dużo (śmiech).

Jak ocenia Pan głośną aukcję trzyletnich pożyczek EBC dla banków komercyjnych z końca lutego?

Żeby ocenić, czy była ona sukcesem, trzeba poczekać

i zobaczyć, co banki zrobią z  pieniędzmi z EBC. Na razie wiemy, że banki pożyczyły więcej, niż na pierwszej takiej aukcji w grudniu, i że uczestniczyło w niej znacznie więcej instytucji. To pokazuje, że oczekiwany jest stopniowy powrót EBC do normalnego trybu działania. Dlatego ubiegłotygodniowa aukcja była dla banków okazją, której nie można było przepuścić.

W połowie lutego mówił Pan, że UniCredit nie czuje presji, aby pożyczać pieniądze z EBC. Ostatecznie jednak wzięliście udział w aukcji...

Na dużych bankach ciążyła pewna odpowiedzialność, aby wziąć w aukcji udział. W ten sposób chcieliśmy przekonać do tego bardziej potrzebujące instytucje, które mogły mieć obawy, że pożyczka z EBC uderzy w ich wiarygodność. My też uczestniczyliśmy w aukcji, choć nie brakuje nam płynności – i właśnie w tym sensie nie byliśmy pod presją. Aby to pokazać, wyemitowaliśmy równocześnie, dokładnie w tym samym dniu co aukcja EBC, pięcioletnie obligacje, które są wyżej oprocentowane niż pożyczka z EBC. Bardzo dobry odbiór tej emisji świadczy, że rynki mają zaufanie do UniCredit. Środki pozyskane z teję ostatniej emisji wykorzystamy na dofinansowanie realnej gospodarki, czyli na akcję kredytową. Nie będziemy za te pieniądze kupować obligacji skarbowych.

Dane o podaży kredytu w strefie euro sugerują jednak, że banki nie palą się do udzielania pożyczek, nawet za pożyczone z EBC pieniądze. W dużej mierze wracają one do EBC w postaci depozytów. Dlaczego tak się dzieje?

Jest za wcześnie, żeby formułować  wnioski. Pierwsza aukcja trzyletnich

pożyczek z EBC miała miejsce w grudniu, a to zazwyczaj jest – przynajmniej jeśli chodzi o akcje kredytową – martwy okres. Normalnie nadmiarową gotówkę banki pożyczyłyby innym instytucjom, ale wtedy rynek takich pożyczek międzybankowych nie działał sprawnie. Stąd tak duży wzrost wartości depozytów banków w EBC.

Jak na kondycję banków, w tym UniCredit, wpłynie recesja w strefie euro?

Prognozowana recesja w strefie euro to wypadkowa zróżnicowanych prognoz dla poszczególnych państw tego regionu. Banki różnie więc tę recesję odczują, w zależności od tego, na jakich rynkach działają. UniCredit ma silną pozycję choćby w Polsce, której gospodarka rośnie, czy Turcji. Z drugiej strony sytuacja we Włoszech jest dla nas nieco niepokojąca, ale w drugiej połowie roku spodziewamy się tam poprawy koniunktury. Obecne pogorszenie to w dużej mierze efekt cięć budżetowych rządu, które w krótkim horyzoncie uderzają w gospodarkę, ale z czasem stworzą mocne fundamenty długotrwałego ożywienia.

Jak ogólnie ocenia pan reformy premiera Mario Montiego i ich efekty?

Premier Monti przywrócił  Włochom wiarygodność, co widać na aukcjach włoskich obligacji. Przeforsował on bardzo restrykcyjny budżet, który ma sprawić,  że w tym roku Włochy będą miały pierwotną nadwyżkę  budżetową (saldo bilansu przed kosztami obsługi długu – red.). Podniósł też wiek emerytalny. Co ważne, a rzadko zauważane, reformom nie towarzyszą strajki ani protesty. To dlatego, że Włochy nie są Grecją. To zamożny kraj, który po prostu przez ostatnie lata był źle zarządzany. Wszystko wskazuje na to, że dziś jest on na dobrej drodze do odbudowy gospodarczej, choć rząd czeka jeszcze wiele trudnych decyzji, m.in. reforma rynku pracy, deregulacja, usunięcie barier w prowadzeniu biznesu.

Banki w Europie skarżą się na nowe, surowe regulacje i wymogi kapitałowe. Czy to tylko taki odruchowy sprzeciw wobec zmian, czy rzeczywiście niektóre pomysły nadzorców były chybione?

Nie ulega wątpliwości, że współczynniki wypłacalności banków musiały po bankructwie banku Lehman Brothers wzrosnąć, choć pewnie jeszcze przez dekadę będą trwały dyskusje, jak bardzo. Uważam jednak, że regulatorzy powinni na jakiś czas wstrzymać się z dyktowaniem nowych przepisów. Poprzeczkę podniesiono dość zdecydowanie i teraz należy pozwolić bankom, aby ją osiągnęły. Tymczasem w ostatnich latach pojawiały się coraz to nowe postulaty i wymagania, zmuszając banki do ograniczenia akcji kredytowej z braku czasu na inne zmiany, które pozwoliłyby dostosować się do nowych przepisów. Zalecałbym też, aby europejscy regulatorzy zadbali o równe pole gry między tutejszymi bankami, a tymi z innych kontynentów, tzn. aby nie wprowadzali surowych regulacji jednostronnie.

Europejski podatek od transakcji finansowych to dobry pomysł?

Dziś mamy do czynienia z sytuacją,  że poszczególne kraje nakładają na banki różne podatki. To powoduje zamieszanie i jest to sytuacja nie do zaakceptowania. W tym sensie jednolity, europejski podatek byłby lepszy. Ale zebrane w ten sposób pieniądze nie powinny służyć rządom do obniżenia deficytów budżetowych. Należy z nich utworzyć specjalny fundusz, bufor bezpieczeństwa dla sektora bankowego, aby w razie kryzysu nie trzeba było sięgać do kieszeni podatników.

Polska powinna się spieszyć do strefy euro?

Wbrew temu, co się  często mówi, kryzys dowiódł stabilności euro jako waluty, w tym sensie, że jej kurs utrzymał się na wysokim poziomie. Być może nawet za wysokim. Ale polityczna struktura stojąca za tą walutą była słaba. Dlatego nowy pakt fiskalny był potrzebny. Inwestorów niepokoi bowiem nie tyle to, co dzieje się z Grecją, ile to, czy podobne problemy nie przytrafią się już innemu krajowi. Bruksela musi więc precyzyjnie określić reguły, których mają przestrzegać członkowie strefy euro, a następnie surowo je egzekwować. To nie oznacza, że Europa musi zmienić się w jedno państwo. Ale euro to coś więcej, niż waluta. Jest to też pewne marzenie i dlatego musi za nią stać polityczna wizja. I o tej wizji należy rozmawiać. Polska nie musi się dziś do strefy euro spieszyć, ale za pięć-dziesięć lat będzie musiała się nad tym zastanowić. Tym bardziej, że to duży i ważny kraj, więc powinien uczestniczyć w debacie o przyszłości Europy.

CV

Federico Ghizzoni

(56 l.) karierę w bankowości rozpoczął w latach 80. w Credito Italiano, jednej z instytucji, z których połączenia w 1998 r. powstał UniCredit, największy dziś bank we Włoszech i strategiczny inwestor Pekao. Ghizzoni dobrze zna polskie realia. Był bowiem m.in. dyrektorem wykonawczym ds. bankowości korporacyjnej i międzynarodowej w Pekao (2000 –2002) oraz szefem ds. Europy Środkowo-Wschodniej w Bank of Austria (2007–2010) należącym do UniCreditu. Na czele całej grupy stanął jesienią 2010 r., zastępując Alessandra Profumo.

Santander planuje połączenie BZ WBK i Kredyt Banku w trzeci największy bank na polskim rynku. Pekao, który zachowa drugą pozycję, będzie miał tylko 100 placówek więcej. Niepokoi pana depcząca po piętach konkurencja?

Przede wszystkim połączenie dwóch banków nigdy nie jest łatwe i zajmuje sporo czasu. Najpierw transakcja musi uzyskać zgodę Komisji Nadzoru Finansowego, ale gdy już zostanie zakończona, na pewno zmieni krajobraz polskiej bankowości. Zaostrzy się konkurencja, być może inne banki też zaczną brać pod uwagę podobne transakcje. Nie dziwi mnie to, bo polski sektor bankowy pozostaje jednym z najbardziej atrakcyjnych w Europie. Wszystko wskazuje na to, że gospodarka będzie się w tym i kolejnych latach rozwijała w tempie około 3 proc. A to przyciąga inwestorów.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację