W przypadku UE to jasne: Unia. Unia, czyli my, w tym Polska, która od piątku znów jest na cenzurowanym po tym, jak minister środowiska Marcin Korolec nie zgodził się na przyjęcie przez Radę Środowiska konkluzji Komisji Europejskiej w sprawie dalszej redukcji emisji CO2.
No i posypały się gromy z Brukseli. Unijna komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard (Dunka) już zapowiedziała, że - mówiąc kolokwialnie – polskie weto niczego nie zmieni. Czyli my swoje, Unia swoje... Dodała jednak, że „UE jest demokratyczną wspólnotą, gdzie negocjacje polegają na dawanie i braniu - po to, aby uzyskać dobry wynik dla wszystkich". I w tym akurat z panią komisarz zgadzam się w całej rozciągłości. A dobry wynik dla wszystkich to kompromis. A sztuka kompromisu w UE nie może polegać na tym, że tylko Polska wszystkim ustępuje.
Jak mawiają klasycy, tylko krowa nie zmienia zdania, ale jak ma je zmienić Polska, i w sumie dlaczego, skoro w czerwcu już raz polski minister środowiska powiedział, chyba dość wyraźnie, że Polska nie godzi się na zapisy Mapy Drogowej 2050 mówiące o redukcji emisji CO2 aż o 80 proc. do 2050 r.? Dla niewtajemniczonych: taki zapis oznacza, że w ciągu 38 lat eliminujemy z energetyki węgiel i gaz (to po co nam te łupki?), a wszystkie samochody są elektryczne. Brzmi świetnie, prawda? A Polska na to: niemożliwe...
Od czasu weta ministra Kraszewskiego UE stała w miejscu. Nie próbowano wypracować nowego porozumienia, doprowadzić do konsensusu. Po polskiej prezydencji nastała duńska, dla której klimat to temat numer 1. Tyle, że to właśnie zielona Dania wg Eurostatu emituje rocznie nadal 11 ton dwutlenku węgla na mieszkańca (a Polska już poniżej 9 ton). Ale rozumiem, że łatwiej dostrzec drzazgę w cudzym oku niż belkę we własnym.
Może więc lepiej poczekać na rozmowy globalne i stanowisko USA, Chin, Brazylii czy Indii? Bo za chwilę okaże się, że my zredukujemy emisję zarzynając unijną gospodarkę, a Chińczycy czy Amerykanie zwiększą tylko emisję, która w efekcie nie zginie, a zmieni miejsce wytwarzania. Co dalej? UE będzie kupować te wytworzone na węglu towary chińskie płacąc jeszcze za ich emisyjny transport. Bo elektrycznych samolotów do 2050 r. to ja sobie naprawdę nie wyobrażam...