Tyle że to nic wielkiego. Podobne oceny dostały inne europejskie gospodarki powszechnie uznawane za słabsze od naszej. Co ważne, Polska prawie nie zaciąga krótkoterminowych zobowiązań. Nasz deficyt finansujemy, emitując przede wszystkim obligacje wykupywane co najmniej po dziesięciu latach. Tak więc praktyczne znaczenie tej nowej oceny jest niewielkie.
Jednak każda taka pozytywna ocena jest nam potrzebna do budowania pozytywnego wizerunku. Osiagnięcia ostatnich lat, gdy wbrew tendencjom panującym w innych krajach Unii, odnotowaliśmy znaczący wzrost PKB, powinny być jak najszerzej rozpropagowane.
Poziom naszej gospodarki będzie jeszcze z pewnością długo niższy od średniej europejskiej, ale mamy szansę być postrzegani jako ustabilizowany, solidny i trwale wypłacalny kraj, w którym warto inwestować i któremu warto pożyczać pieniądze.
Jednak, kiedy ma się taki wizerunek, trzeba o niego dbać. Nie wystarczą działania marketingowe perfekcyjnie opanowane przez ten rząd. Wręcz przeciwnie, niektóre z takich posunięć narażają na szwank dobre imię polskich finansów. Tak na przykład co najmniej dziwna jest sytuacja, gdy Ministerstwo Finansów na początku tego roku informuje o wielkich oszczędnościach w 2011 r., po czym po paru tygodniach widzimy zaskakujący wzrost tegorocznego deficytu.