Jeden to świat sprywatyzowanych niedawno albo nadal państwowych spółek, którym z dawnych czasów została uprzywilejowana pozycja na rynku i silne związki zawodowe. Te skutecznie walczą o podwyżki płac nawet wówczas, gdy malejące zyski skłaniają firmy do ograniczania stałych kosztów.
Walka o podwyżki odbywa się zgodnie ze starą regułą: po równo dla wszystkich, bo przecież wszyscy mają równe żołądki. Do tego świata, w którym jeszcze zdarzają się takie kurioza, jak premia z okazji „Dnia Chemika", z trudem przebija się rzeczywistość, która przyszła wraz z gospodarką wolnorynkową. To świat, w którym choć ludzie mają równe żołądki, to różne umiejętności, kwalifikacje i różne efekty pracy. I to od tych efektów pracy, umiejętności – w tym także od indywidualnej zdolności do negocjacji – zależą ich zarobki. W tym świecie od lat przyjęte są systemy wynagrodzeń, które mają część stałą i zmienną – uzależnioną od wyników.
Ten podział na dwa światy trwa od lat, ale na dłuższą metę jest nie do utrzymania. Może by się to udało, gdybyśmy byli niezależną, nawet niezbyt zieloną wyspą. Jesteśmy jednak częścią gospodarczego ekosystemu, w którym obowiązują warunki tego drugiego świata. Wygrywa w nim ten, kto jest bardziej przebojowy, bardziej skuteczny, i kto osiąga lepsze efekty. Nasze firmy, chcąc tu konkurować, nie mogą sobie pozwolić na to, by wewnątrz trwał ten dawny świat – z równymi podwyżkami, deputatami i nagrodami z okazji branżowych świąt.