Po pierwsze, wiadomo, że do wprowadzenia naszego kraju do grona państw dysponujących energią atomową przygotowuje się Polska Grupa Energetyczna, największa krajowa spółka w branży. Dlaczego po latach milczenia kilkukrotnie mniejsza Enea nagle się ocknęła ze swoim pomysłem?
Po drugie, do budowy siłowni nie przypadkiem szykuje się największy gracz.To projekt za gigantyczne pieniądze. Jeden atomowy blok ma kosztować ok. 35 – 55 mld zł (PGE chce zbudować dwa). W 2011 roku budżet inwestycyjny Enei wyniósł niespełna 1,7 mld zł. Skąd Enea weźmie co najmniej kilkanaście miliardów?
Po trzecie, czy Polska w ogóle potrzebuje trzeciej elektrowni atomowej?
Po czwarte, ogromnych nakładów – i w nowe moce, i w linie przesyłowe – wymaga mocno podstarzała tradycyjna energetyka. Jak „Rz" pisała kilka dni temu, do wielu ekspertów ostrzegających, że już za trzy lata zabraknie nam prądu, dołączył oficjalnie Urząd Regulacji Energetyki.
Po piąte wreszcie, można odnieść wrażenie, że prezes Enei szczególnie chce się przypodobać właścicielowi koncernu, czyli ministrowi skarbu. Niedawno ogłosił, że niemająca doświadczenia w szukaniu i wydobyciu surowców spółka wchodzi w poszukiwania gazu łupkowego. To nic innego jak realizacja wizji Mikołaja Budzanowskiego, który krótko po objęciu teki zapowiedział na łamach „Rz", że łupki będą jednym z priorytetów i że zamierza zbudować w tym celu sojusz państwowych firm. Atom też jest jednym z priorytetów rządu. Więc i tu mamy deklarację prezesa.