Jednak skala napięć społecznych, jakie ta jedna zmiana wywołała w krajach tracących miejsca pracy na rzecz państw niegdyś nazywanych Trzecim Światem okazała się niebezpiecznie wysoka – i w konsekwencji zagrażająca samemu biznesowi, który zależy także od otoczenia regulacyjnego, na które z kolei wpływ mają decyzje polityczne – podejmowane w świadomości oczekiwań społecznych.
Według danych przedstawionych przez „The Economist" w 2011 roku ponad 3,1 miliarda ludzi miało pracę. To więcej niż kiedykolwiek, a jednak kryzys rynku pracy jest faktem – liczba osób zarejestrowanych jako bezrobotne wynosi aż 205 milionów i jest wielokrotnie wyższa niż kilka lat temu. Zjawisko to dotyczy oczywiście głównie krajów rozwiniętych. W krajach takich jak Indie czy Chiny 30-latki mają często pracę, o jakiej ich rodzicom nawet się nie śniło. Młodzi Europejczycy pracy albo nie mają, albo mają, ale o wiele gorszą niż pokolenie ich rodziców. Według danych Eurostatu poziom bezrobocia wśród młodych (poniżej 25. roku życia) w Grecji i Hiszpanii przekracza 50 proc. W krajach, które historycznie stwarzały szerokie możliwości na rynku pracy, ten problem również zaczyna być poważny – w Szwecji bezrobocie wśród młodych sięga 24 proc., w Wielkiej Brytanii 23 proc. Równocześnie, choć komunikacja i podróżowanie są dostępne jak nigdy wcześniej, Europejczycy i Amerykanie nie chcą masowo emigrować za pracą do Chin czy Indii – nie ta kultura, nie ta cywilizacja, nie ta ochrona praw pracowniczych. Dlatego biznes, który tak chętnie szukał optymalizacji w inwestycjach offshore, teraz musi zaplanować strategie pozwalające na stworzenie miejsc pracy (szczególnie dla młodych) na miejscu, w krajach rozwiniętych przeżywających stagnację. Koło się zamknęło.
Globalizacja przyspiesza procesy gospodarcze, tworzy połączenia pomiędzy rynkami. Jednak czy to globalizacja wywołała ostatni kryzys? Otóż nie. Chyba największy wpływ na kryzys, a przez to na nową rzeczywistość, z którą wszystkim nam przyszło się zmierzyć, miał zwykły pęd za zyskiem. Globalizacja pomogła jedynie przenieść szybko chorobę na cały świat. Niedawno przeczytałem przedruk wywiadu z Tomasem Sedlaczkiem, jaki ukazał się w tygodniku „Forum". Niezwykle cenny materiał, w którym Sedlaczek – były doradca prezydenta Havla – konstatuje między innymi, że chciwość jest tą cechą człowieka, która już w Piśmie Świętym jest opisana jako przyczyna całego zła. Adam i Ewa, choć mieli wszystko, bo Eden był cały do ich dyspozycji, sięgnęli po jabłko. Sięgnęli po nie z czystej chciwości, bo czym innym jest chciwość, jeśli nie realizowaniem fałszywych, nieistniejących potrzeb?
Warto spojrzeć z tej perspektywy na nakręcany sztucznym popytem wzrost gospodarczy ostatnich lat. Oczywiście nie chodzi o to, żeby teraz mieszać role i przekształcać korporacje w podmioty prowadzące działalność quasi-charytatywną. Zysk jest istotną kategorią pozwalającą na ocenę zarządzania firmą i pozostanie podstawowym celem podejmowania ryzyka, z jakim wiąże się wejście w biznes. Jednak zysk nie powinien być zmienną oderwaną całkowicie od rzeczywistości. Warto choćby pamiętać, że plany redukcji zatrudnienia, które przeważnie wywołują wzrost kursów akcji, niekoniecznie są dobrą informacją o spółce...
Zysk nie kosztem rozwoju
Naszym najważniejszym priorytetem powinno więc być przywrócenie właściwych relacji między zyskiem a rozwojem. Rozwój rynków finansowych sprzyjał szybkiemu wzrostowi liczby spółek publicznych, w których relacja zysk-rozwój ulega najszybszemu zniekształceniu.
Akcjonariusze, nawet ci z pakietami kontrolnymi, jednak niezwiązani bezpośrednio z firmami ani twarzą, ani nazwiskiem, mogą łatwiej podjąć decyzje o sprzedaży swoich „papierowych" udziałów na giełdzie niż właściciele firm prywatnych, sprawujący rzeczywisty nadzór właścicielski. To oznacza silną presję na menedżerów, by zapewnić co rok odpowiednią dywidendę, zamiast podejmować plany rozwojowe wpływające na pomnażanie majątku firmy i pozycję rynkową za 10 – 20 lat.