Zauważyłem ostatnio pewien trend i zastanawiam się, na ile jest on tylko wynikiem mojego smaku, a na ile bardziej obiektywnych czynników. Chodzi o nieco gorsze jedzenie w barach i restauracjach. Nie jestem bynajmniej smakoszem, lubię większość dań, i daleko mi do wysublimowanego smaku Magdy Gessler czy Macieja Nowaka, ale coś jednak mi nie gra. W co najmniej czterech czy pięciu miejscach w Warszawie zauważyłem, że jedzenie znacznie się pogorszyło. To już nie może być przypadek.
Jeżeli nie jest to tylko efekt mojej wyobraźni, to powód może być makroekonomiczny. Jak każdy zapewne zauważył, ceny w restauracjach nie zmieniają się zbyt często. Pewien znany ekonomista, Greg Mankiw, ukuł nawet kiedyś pojęcie „koszt menu", poprzez które chciał wyjaśnić, dlaczego firmy rzadko zmieniają ceny. Muszą bowiem ponosić koszty związane z taką operacją, np. wydrukowanie nowego menu, koszty informacji, promocji itd. Sztywność cen generalnie leży u podstaw współczesnej makroekonomii, gdyż tłumaczy, dlaczego rosnący popyt może czasami spowodować wzrost produkcji a nie cen. Ale nie o tym tu mowa.
Moja obserwacja jest taka, że restauracje nie dokonały w ostatnim czasie zasadniczych podwyżek cen. Dokonały ich nawet znacznie mniej niż wynikałoby to z „kosztów menu". A tymczasem żywność drożeje i to szybko.Od początku 2010 r. ceny żywności wzrosły w Polsce o ponad 11 proc., a tymczasem średnie ceny w restauracjach o niecałe 8 proc. – mniej niż średni wzrost cen konsumpcyjnych w całej gospodarce. To tylko zestawienie statystyczne i to przybliżone, ale pokazuje ono pewien trend.
Łatwo dojść do wniosku, że marże restauratorów topnieją, więc muszą oni poszukiwać oszczędności w pewnych obszarach, żeby w ogóle utrzymać zysk. Kupują zatem gorsze i tańsze jedzenie, faszerują je konserwantami lub przetrzymują zbyt długo.
Tutaj dochodzimy do punktu kulminacyjnego programu. Dlaczego restauratorzy nie mogą podnieść cen? Ponieważ jest słaby popyt! Wbrew pozorom, popyt konsumpcyjny w Polsce ostatnio osłabł i nie zanosi się na to, żeby w tym roku ten trend się odwrócił. Ekonomiści wytłumaczyliby to używając takich pojęć, jak inflacja bazowa, presja inflacyjna itd. Ale okazuje się, że wszystko można wytłumaczyć słabym jedzeniem.