Czy to "Ruscy" są winni ?

Choć się żalimy światu, że Rosja ropy i gazu używa, jak kiedyś ZSRR używał czołgów, i rozpaczamy, że świat tego nie rozumie i robi z „Ruskimi” interesy, chcemy im odpłacić pięknym za nadobne – pisze prezydent Centrum im. Adama Smitha

Publikacja: 26.07.2012 20:58

Robert Gwiazdowski

Robert Gwiazdowski

Foto: Fotorzepa, Rob Robert Gardziński

Wezwanie, jakie ogłosił rosyjski Acron na Azoty Tarnów, wywołało burzę. Pierwszą strategię rozwoju ATT pisałem w roku 2004. Następną – w 2006, doradzając przeprowadzenie IPO, do którego doszło w 2008. Potem przy przejęciu Kędzierzyna w 2010 i Polic w 2011. Więc się poczułem „w prawie" coś na ten temat napisać w szerszym kontekście polsko-rosyjskich relacji gospodarczych.

Bo hasło „Ruscy idą" wywołuje u nas histerię. Nie wiadomo tylko, czy większą w PiS, czy – jak się okazało w sprawie ATT – w PO. Ruskich nienawidzimy i się ich boimy. A strach nie jest dobrym doradcą. Wywołuje albo ucieczkę, albo wręcz paraliż uniemożliwiający nawet ucieczkę. Mamy kompleks porażek i próbujemy się sycić nielicznymi zwycięstwami jak w 1610 czy w 1920. Więc zastanówmy się na spokojnie, dlaczego przegrywaliśmy? Z ich czy z naszej winy? Historyczno-polityczne dywagacje o tym, czy sojusz z Litwą przeciwko Moskwie był właściwym posunięciem, zostawię historykom. Ale dlaczego zamiast dobić Zakon, zgodziliśmy się na jego sekularyzację, a potem na przeniesienie lenna pruskiego na linię Hohenzollernów Brandenburskich? Ruscy nam kazali? Dlaczego odrzuciliśmy carski tron oferowany przez „Ruskich" Władysławowi? Polski król i polski prymas się nie zgodzili! A Kozacy i Ukraina jak się znaleźli w ramionach „Ruskich"? Czyż nie za sprawą naszej własnej polityki? Niestety – owszem. Piotr Semka przypominał niedawno polskie wątpliwe triumfy w artykule pod tytułem „Jak równy z równym". Za tym właśnie tęsknimy. Więc dlaczego nie chcemy robić z nimi interesów „jak równy z równym"?

Trwające stulecia wojny angielsko-francuskie, francusko-niemieckie, niemiecko-austriackie prowadziły do równie wielkiej nienawiści jak polsko-rosyjskie... Po II wojnie światowej Sowieci okupowali nie tylko Polskę, ale i NRD i inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej. A dziś się Niemcy z nimi dogadali w sprawie gazociągu Nord Stream, nie bacząc na Stalingrad. Na Węgrzech w 1956 i w Czechosłowacji w 1968 interweniowała „Niezwyciężona Armia Czerwona", podczas gdy my zrobiliśmy sobie Poznański Czerwiec i Gdański Grudzień własnymi rękami. Mimo to i Węgrzy, i Czesi mogą dziś z Rosjanami robić interesy. Dzięki temu węgierski MOL ma kapitalizację i pozycję rynkową znacznie lepszą od Orlenu, choć jeszcze w roku 2000 było odwrotnie. To przez Słowację i Czechy będzie biegła nowa linia kolejowa z Rosji, choć mogłaby przez Polskę. Może Czesi nam odpłacają za Zaolzie w 1938 i Pragę w 1968?

Historia jest najlepszą nauczycielką życia, bo uczy nas, że jeszcze nigdy, nikogo, niczego nie nauczyła. A już szczególnie naród, który wymyślił sobie, że Matka Boska to chyba po polsku i z synem i z jego ojcem rozmawia.

Czy zmusili nas?

Konsekwencja jest taka, że chcemy, ba, wręcz domagamy się, aby „Ruscy" dostarczali nam tanią ropę i gaz i to wyłącznie przez nasze terytorium, broń Boże gdzieś naokoło, bo to akt „agresji" z ich strony i skarżymy się światu, żeby nas przed nimi bronił.

Po 1989 roku postawiliśmy na gaz. Nie wymusili tego na nas „Ruscy" ani ich „agenci" z III RP. Tak nam doradził Bank Światowy! Ale to była nasza, suwerenna i strategiczna decyzja. Choć przecież mamy swój węgiel. W owym czasie nie było żadnego „pakietu klimatycznego" i nie musieliśmy tego robić. Jak już na ten gaz postawiliśmy, to zgodziliśmy się na budowę gazociągu jamalskiego bez fizycznego rewersu!!! Choć dokładnie w tym samym czasie skorzystaliśmy z rewersu na ropociągu pomorskim. Dlaczego? Ruscy nas zmusili? W owym czasie nie mogli nas jeszcze do niczego zmusić, bo nie musieliśmy od nich gazu w ogóle kupować. W 1989 roku sprowadziliśmy z ZSRR 13 mln ton ropy. W 1992 roku – tylko 5 mln ton!!! Rosjanie wcale nie „zakręcili nam kurka". Oni sami tej ropy wówczas nie mieli. Sprowadziliśmy ją drogą morską i nikt tego nawet nie zauważył!!! Tak samo może być obecnie. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale jak budowano rurociąg pomorski z Płocka do Gdańska, to najpierw „pospawali" go tak, żeby ropa mogła płynąć nim w obie strony, a dopiero potem powiedziano o tym „przywódcom partii i państwa". Jeśli tak było rzeczywiście, to tym budowniczym należy się pomnik za rzeczywisty wkład w budowę „bezpieczeństwa energetycznego".

Jak już zbudowaliśmy Jamał, to podpisaliśmy z „Ruskimi" fatalną umowę. Sami ją podpisaliśmy! A potem ją zmienialiśmy trzykrotnie na jeszcze gorsze. Co prawda wówczas już byliśmy „na musiku", ale na własne życzenie. Bo dlaczego nie zbudowaliśmy choćby gazociągu Bernau–Szczecin? Gdyby PGNiG było spółką prywatną, ten gazociąg już by dawno był, bo ma swoje ekonomiczne uzasadnienie. Więc dlaczego go nie ma? Bo trwała nasza wewnętrzna polsko-polska wojna podjazdowa o to, kto go będzie budował, za czyje pieniądze, kto będzie odbierał z niego gaz i na jakiej formule cenowej. A dlaczego zbudowaliśmy tylko parę podziemnych magazynów na gaz, których pojemność w 2009 roku wynosiła raptem 1,66 mld m sześc.? To niecałe 12 proc. rocznego zużycia. Wystarczy zaledwie na 30–50 dni (w zależności od pory roku). Też przez „Ruskich"?

Cele dywersyfikacji

Najbardziej nas boli Nord Stream. Dlaczego? Kto z naszych polityków i analityków krytykujących tę inwestycję, będąc na miejscu Rosjan, nie chciałby zdywersyfikować dróg transportu gazu do Europy, tak jak my chcemy zdywersyfikować źródła zaopatrzenia w gaz? Z ich punktu widzenia sytuacja, gdy cały eksport gazu musi przechodzić przez Białoruś i Polskę, jest tak samo nie do zaakceptowania jak z naszego punktu widzenia brak możliwości kupienia gazu poza Rosją. A uczciwa postawa negocjacyjna zakłada, żeby nie składać drugiej stronie propozycji, których samemu nie można byłoby zaakceptować.

Chcemy mieć zdywersyfikowane źródła zaopatrzenia w ropę i gaz. Tylko że dla nas to uniezależnienie się od źródeł rosyjskich. A dla wielu krajów UE wręcz przeciwnie – celem dywersyfikacji jest zwiększenie importu ropy i gazu z Rosji. Świetnie to pokazuje porozumienie, jakie PGNiG zawarło z Energinet.dk o budowie gazociągu pomiędzy Polską i Danią (Baltic Pipe). Miał on być powiązany z gazociągiem Skanled, który połączy Norwegię ze Szwecją i Danią. W przypadku gdyby udało się wykorzystać duńską sieć gazociągów, Baltic Pipe mógłby stanowić w praktyce „przedłużenie" Skanled do Polski. Na stronach PGNiG można było przeczytać przy tej okazji, że „ze względów handlowych PGNiG i Energinet.dk opracują również wariant, który stworzy możliwość dwukierunkowych dostaw pomiędzy Polską i Danią". Bardzo wdzięcznie brzmi zwłaszcza określenie „ze względów handlowych". Bo Duńczycy napisali w swoim komunikacie, że połączenie polskiego systemu z rosyjskim będzie umożliwiało import do Danii gazu rosyjskiego (sic!!!)

Ale skoro historia ma determinować przebieg gazociągów, to kto pamięta „krwawą łaźnię sztokholmską"? W listopadzie 1520 roku król duński Christian II wkroczył do Szwecji i dla dobrego przykładu kazał zabić 80 wybranych przedstawicieli szwedzkiej szlachty, duchowieństwa i mieszczaństwa. Bo Szwecja z Danią prowadziły w XVI i XVII wieku jeszcze bardziej bezwzględną rywalizację niż Polska z Rosją! A jednak dziś mają budować miedzy sobą gazociągi, dzięki którym my zagramy „Ruskim" na nosie.

W 2004 roku niektórzy analitycy niemieccy zwracali uwagę, że niemiecko-rosyjska umowa o budowie gazociągu pod dnem Bałtyku może pozostawać w niejakiej sprzeczności z ideą integracji europejskiej i trudno się dziwić Polakom, pamiętając o ich doświadczeniach historycznych, że protestują przeciwko tej inwestycji. Jest ona co prawda prywatna, bo biorą w niej udział prywatne firmy niemieckie, ale patronat prezydenta Putina i kanclerza Schroedera wydawał się im nie na miejscu. Zmienili zdanie, gdy usłyszeli, że liderzy PO i PiS przygotowujący się do przejęcia władzy w Polsce zapowiedzieli nacjonalizację w przypadku debiutu giełdowego PGNiG i sprzedaży niespełna 25 proc. akcji w celu pozyskania kapitału na inwestycje. Uznali, że jesteśmy histerykami i nie ma z nami o czym rozmawiać. Bo jak budować gazociąg przez Polskę, skoro Polacy pełni fobii narodowych mogą go znacjonalizować? Jak się ciągle zachowujemy jak „Wanda co nie chciała Niemca", to się nie dziwujmy, że Niemcy na naszych oczach, ale ponad naszymi głowami, flirtują z Rosją. I zazdrosna Wanda może się albo rzucić do wody i utopić, albo jednak jakoś „Niemca zbałamucić". Ma przecież bardzo podniecające atrybuty. Prawie 7 milionów odbiorców gazu i dogodne położenie geograficzne, które sprawia, że po zbudowaniu terminalu LNG może podjąć konkurencję z gazem rosyjskim. Może powinniśmy mieć w Niemczech jakiegoś sojusznika? Nord Stream buduje z Gazpromem E.ON. A kto jest ich konkurentem na rynku niemieckim? RWE. Ci „straszni Krzyżacy", którym sprzedaliśmy STOEN, czyli sklep z energią elektryczną z niezłą (bo warszawską) klientelą, ale za to bez towaru, który trzeba kupić u polskich dostawców (w polskich elektrowniach). Oczywiście można bredzić, że nawet ewidentna sprzeczność interesów koncernów niemieckich jest niczym w porównaniu z tradycyjną niemiecką niechęcią wobec Polski. Ale ja bym raczej zalecał zrobić z nimi interes. Bo ich zagraniczni akcjonariusze (z USA, Kanady, Wielkiej Brytanii i Europy) potrafią liczyć pieniądze w swoich portfelach i nie kierują się interesem politycznym, tylko finansowym. Ale my nie chcemy z RWE robić interesów. Wolimy się pomodlić, żeby nam Pan Bóg Polskę przeniósł gdzieś na Karaiby – z dala od Niemiec i Rosji.

Polska broń łupkowa

Choć się żalimy światu, że Rosja ropy i gazu używa jak kiedyś ZSRR używał czołgów, i rozpaczamy, że świat tego nie rozumie i robi z „Ruskimi" interesy, chcemy im odpłacić pięknym za nadobne. Niektórzy planują, że „rozpoczęcie eksploatacji gazu łupkowego w perspektywie dziesięciu lat wraz z uruchomieniem od 2014 roku terminalu LNG w Świnoujściu daje Polsce szansę nie tylko na energetyczne usamodzielnienie się, ale w przyszłości także na potraktowanie polskich zasobów energetycznych jako narzędzia budowania stabilności w naszym sąsiedztwie. (...) Oznacza to bezwzględną rywalizację z Rosją, na podobieństwo tej, która toczyła się w XVI i XVII wieku". Gaz rosyjski jest instrumentem polityki. Natomiast gaz polski będzie instrumentem „budowania stabilności". Bo my na wschodzie będziemy szerzyć demokrację. Podobnie jak w 1610 roku szerzyliśmy katolicyzm i właśnie dlatego nie przyjęliśmy korony carów dla Władysława, bo warunkiem było jego przejście na prawosławie. Jagiellońską politykę wschodnią będziemy mogli uprawiać, gdy nasz gaz z łupków popłynie do krajów bałtyckich, na Ukrainę i Białoruś. Czy ktoś ich jednak zapytał, czy wolą gaz z Polski czy z Rosji? Bo jak byłem niedawno w Wilnie, to usłyszałem od naszych „braci Litwinów", że to Jagiełło Jadwigę ... Ten bezsprzeczny fakt próbowałem zagłuszyć argumentem, że Jadwiga była przecież Węgierką. Odniosłem jednak wrażenie, że Litwini bardziej od „Ruskich" nienawidzą nas. Więc żeby z tym gazem z łupków dla zaprzyjaźnionych narodów nie było tak jak z Możejkami. Gdy Orlen dokonał tej wiekopomnej inwestycji, przepłacając trzykrotnie, Litwini mieli zbudować za te pieniądze most energetyczny do Polski. Tymczasem skończyło się na tym, że w Katedrze Wileńskiej odbyła się msza. PO POLSKU!!! PIERWSZY RAZ OD WIELU LAT!!! – jak zachwycali się zwolennicy tej inwestycji. Imaginujecie sobie, Waszmościowie, jaki to był sukces???

Tanków u nas niet

"Nie chcę używać słów, które mogą szkodzić w dalszych rozmowach. Ale nie mówię, że pan nie powiedział prawdy" – stwierdził w 2007 roku pan premier Jarosław Kaczyński w odpowiedzi na pytanie dziennikarza, czy Rosjanie szantażowali PGNiG w sprawie dostaw gazu. Ciekawy jestem, czym nas Gazprom szantażował? Czy w zamian za gaz chciał, abyśmy wystąpili z Unii Europejskiej? Czy może żądał od nas, abyśmy zdradzili jakieś tajemnice NATO? Albo głosowali w ONZ za jakimiś interesami Rosji? Gdyby tak było, gotowi bylibyśmy „palić chrustem"! Gazprom chciał uzyskać od nas wyższą cenę za gaz! Gdyby Rosjanie stosowali szantaż energetyczny do osiągnięcia celów politycznych, bez względu na skutki ekonomiczne, jak ciągle twierdzą nasi politycy, to w 2007 roku kontraktu z PGNiG by nie podpisali, tylko powiedzieli: „niech się wasz prezydent, który tak nieładnie się wypowiada o naszym prezydencie, tłumaczy się swoim wyborcom, dlaczego marzną zimą, bo gazu nie mają." Skoro zdecydowali się go podpisać, to znaczy, że stosowali „szantaż" ekonomiczny, czyli stosowali podstawowe zasady polityki handlowej. Jakby to nie był Gazprom, tylko jakiś inny koncern międzynarodowy, to sprzedawałby nam gaz taniej, jak mógłby drożej? A dlaczego może drożej? Ano dlatego, że „tanków u nas niet". W sektorze gazowym te „tanki" to terminal LNG, gazociągi transgraniczne i bazy magazynowe. Jakbyśmy je po 1990 roku zaczęli budować jednocześnie z budową gazociągu jamalskiego, to w roku 2010 nie bylibyśmy zdani na dyktat cenowy Gazpromu. Ale w roku 2000 z tajemniczych powodów rząd AWS nie zdecydował się na „wróbelka w garści" w postaci długoterminowego „kontraktu algierskiego" na dostawy gazu skroplonego i budowę terminalu LNG, lecz próbując złapać „gołąbka na dachu" w postaci „kontraktu norweskiego", się z tego dachu s...padł. Po pięciu latach dwaj politycy w projekt ten zaangażowani uczynili z niego „mit gospodarczy" IV RP – z takim samym skutkiem.

Dziś, jak się już za terminal LNG wzięliśmy, jego budowa będzie kosztowała znacznie drożej niż dziesięć lat temu. A „Ruscy" rozbudowali port w Primorsku i wybudowali ropociąg BTE2. Zaraz więc będzie kolejna awantura, bo jeśli my będziemy drogą morską sprowadzali skroplony gaz i ropę, a Rosja zacznie je tą samą drogą eksportować, to trzeba będzie chyba rozkopać Cieśniny Duńskie, bo się tam te wszystkie tankowce i metanowce nie pomieszczą.

Polscy politycy, którzy nie chcieli Algierczyków (bo podobno kryli się za nimi „Ruscy"), nie chcieli zresztą też Austriaków. Fuzja Orlenu z OMV została zablokowana, a okazuje się, że miałaby wpływ nie tylko na rynek naftowy, ale i gazowy. OMV negocjuje dziś z Gazpromem „jak równy z równym". Został właśnie jednym z głównych partnerów Gazpromu w Europie Środkowej w spółce Central European Gas Hub zarządzającej siecią połączeń międzynarodowych gazociągów w Baumgarten koło Wiednia, którędy płynie rosyjski gaz do Austrii, Włoch, Niemiec, Szwajcarii i na Węgry. Orlen mógł być w tym interesie. Ale nie jest. Czyja to wina? „Ruskich" czy nasza? W 2000 roku nie chcieliśmy też zrobić joint venture w Niemczech z Francuzami z TotalFinaElf i odkupić od nich połowę rafinerii w Leuna i sieci stacji benzynowych. Szkoda, bo Total podpisał z Gazpromem umowę o współpracy w eksploatacji złóż gazowych Sztokman na Morzu Barentsa. Produkcja ma ruszyć w 2013 roku, a pierwsze dostawy gazu skroplonego przewidziane są rok później. Potwierdzone zasoby złoża Sztokman w rosyjskim sektorze szelfu kontynentalnego na Morzu Barentsa wynoszą 3,68 bln m sześc. Projekt zakłada wydobywanie w pierwszej fazie 23,7 mld m sześc. gazu rocznie, a docelowo – 67,5 mld m sześc. oraz budowę fabryki gazu skroplonego o mocy produkcyjnej 15 mln ton rocznie. Nie chcieliśmy też Amerykanów z Conocno, którzy proponowali Orlenowi joint venture na części rafineryjnej aktywów, na wzór tej, jaką ma Orlen z Basellem na części petrochemicznej. Jak Amerykanów „spuściliśmy", to sprzedali swoje aktywa w całej Europie – także w Polsce – Łukoilowi.

Czyja to wina?

Snuliśmy za to wielkomocarstwowe plany budowy gazociągu najpierw do Norwegii, potem do Szwecji przez Danię i od 20 prawie lat staramy się przedłużyć ropociąg Odessa–Brody do Płocka. Ale żeby on mógł funkcjonować, to w Odessie musiałoby być wystarczająco dużo ropy – bo, jak wiadomo, nie leży ona nad Morzem Kaspijskim, gdzie są złoża ropy, tylko nad Czarnym. Ale port, z którego ropę kaspijską eksportuje się w świat, nazywa się Noworosyjsk. I jak sama nazwa wskazuje, nie leży on na terytorium Kazachstanu czy Azerbejdżanu. Dlatego jak nasza delegacja wybrała się do Astany, usłyszała od prezydenta Nazarbajewa, że do tego projektu należy „obowiązkowo zaprosić Rosję". A myśmy sobie ubzdurali, że dla ropy kaspijskiej zbudujemy ropociąg omijający terytorium Rosji przez gruzińskie góry! Sądząc po tym, za ile budujemy autostrady – taniej byłoby przerabiać na olej napędowy rodzimy węgiel. Ale Nazarbajew powiedział też, że „Kazachstan ma ropę, a Polska ma nie tylko niezamarzający port, ale także rafinerie". No właśnie. Jeśli chcieliśmy, żeby Kazachowie zrobili na złość Rosji, ot tak po prostu, z czystej satysfakcji – jak my to robimy, to niepotrzebnie się nasza delegacja na wycieczkę do Kazachstanu wybrała. Bo Kazachowie mają co ze swoją ropą robić. Jakbyśmy im zaproponowali interes i zaoferowali jakiś pakiet akcji w naszych rafineriach albo nawet jedną z nich, to kto wie, czy nie chcieliby zrobić z nami interesu. Ale my przecież ani Orlenu, ani Lotosu nie oddamy za żadne pieniądze. Kazachowie, jak „Ruscy", mają nam dostarczać ropę i wara im od naszych „aktywów".

Jednym ze sposobów zmniejszenia zależności od rosyjskiego gazu mogła być budowa elektrowni atomowej. Dlaczego dopiero teraz zapadła decyzja w tej sprawie? Bo się nasi politycy bali wyborców, którzy pamiętali Czarnobyl i „atomu" bali się może jeszcze bardziej niż „Ruskich". Stan na dziś jest więc taki, że Białoruś podpisała już z Rosją kontrakt na budowę elektrowni atomowej w Ostrowcu, Czesi kończą przetarg na rozbudowę Temelina, Litwini nadrabiają opóźnienia z przebudową Ignaliny, Rosjanie pod Kaliningradem przebudowują już linię kolejową, która stanowić ma element infrastruktury przyszłej elektrowni atomowej. Więc należy założyć, przyjąć za pewnik, że ją wybudują. Ich projekt jest najmniej opłacalny ekonomicznie – chyba że będą pierwsi w regionie i zaczną eksportować prąd do UE. O co zakład, że będą pierwsi? A my nie mamy jeszcze ustalonej lokalizacji! Ruskich jest to wina?

Nie kupują, żeby zamknąć

A wracając do chemii. Od lat wiadomo było, że zakłady Wielkiej Syntezy Chemicznej (WSCH) potrzebują konsolidacji i strategicznego inwestora. Właśnie w takiej kolejności. Bo na poszczególne nasze zakłady chemiczne (albo raczej zakładziki) nikt się pokwapić nie chciał. I od lat wiadomo było, że najbardziej naturalny, choć najmniej pożądany inwestor pochodził będzie zza naszej wschodniej granicy. I to nie bardzo dalekiej. Konsolidacja taka się dokonała. Po IPO i akwizycjach Kędzierzyna i Polic spółka z Tarnowa, której nie tak dawno groziła upadłość, stała się krajowym potentatem. Więc pojawił się inwestor. Wszyscy teoretycznie powinni się cieszyć. Przecież rząd przeznaczył ją oficjalnie do sprzedaży. 14 maja, podczas Europejskiego Kongresu Ekonomicznego w Katowicach MSP, ustami ministra Rafała Baniaka podtrzymywało zapowiedź ministra Pawła Tamborskiego z końca kwietnia, że „sonduje rynek pod kątem potencjalnych nabywców strategicznych dla spółek sektora chemicznego", „ma sygnały, że tacy chętni mogą się pojawić" i „do końca wakacji czeka na ogłoszenie wezwania". Ale jak się wezwanie pojawiło, wszystkich zamurował. „Ruscy idą"! Może więc po prostu to nie był „ten" inwestor? MSP sugerowało, że pojawi się kontrwezwanie. Ale jakoś się nie pojawiło. Może inwestor był, ale nie aż po takiej cenie, jaką zaoferowali Rosjanie? 16 maja, gdy GPW się „zwaliła", akcje ATT poszybowały w górę z 32,10 na 36,10, zatrzymując się na poziomie ogłoszonego właśnie w tym dniu wezwania – 36 zł. Cena oferty była o 18,3 proc. wyższa od średniego kursu akcji Azotów przez ostatnie pół roku i o 12,1 proc. od kursu zamknięcia w dniu poprzedzającym wezwanie. Podobno była ona za niska. Więc Acron ją podwyższył do 45 zł. I się okazało, że nie chodzi wcale o cenę. Ruscy podobno mieliby pozamykać w Polsce fabryki. Argument był niedorzeczny, bo trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś wydał 1,5 mld zł na fabrykę tylko po to, żeby ją zamknąć. Podobno po to, aby sprzedawać w Polsce swoje towary. Problem w tym, że Rosjanie mają swoje instalacje przestarzałe. Więc polskie są im potrzebne, bynajmniej nie po to, żeby je zamykać. Szybko się więc okazało, że może ich nie zamkną, ale będą sprowadzać do Polski tańszy gaz bezpośrednio od Gazpromu, co narazi na szwank wydobycie gazu łupkowego w Polsce. Gazprom, pewnie na rozkaz Putina, miałby sprzedawać gaz do ATT taniej, choć mógłby drożej do PGNiG. Ale nawet jakby tak było, to dla Tarnowa byłoby źle czy dobrze? Dla Tarnowa byłoby dobre, ale złe dla PGNiG i Puław. A Skarb Państwa musi prowadzić odpowiednią politykę zarządzania wszystkimi swoimi aktywami. Ale przecież już po rosyjskim wezwaniu na Tarnów pojawiło się wezwanie polskiego inwestora na Puławy. Czyżby Synthos i kontrolujący go Michał Sołowow nie wzięli pod uwagę takiego ryzyka? A brnąc dalej – czy z punktu widzenia Tarnowa to dobrze czy źle, jakby konkurencja z Puław miała droższy gaz? Puławy by upadły? To Tarnów mógłby je tanio kupić! Z punktu widzenia Tarnowa czy takie rozwiązanie nie byłoby lepsze? A PGNiG? W 2008 roku nabyło akcje ATT. Wszyscy wówczas twierdzili, że to była decyzja polityczna. Może i była, skoro PGNiG się z niej wycofało. Z dużym co prawda zyskiem, ale się wycofało. Gdy PGNiG te akcje kupowało, pisałem, że inwestycje w chemię mają dla nich strategiczne znaczenie, gdyż służą wydłużeniu łańcucha produktowego, bo zakłady chemiczne w dużym stopniu przetwarzają gaz. Kto się kazał PGNiG z tej inwestycji wycofać? „Ruscy"?

Padł też argument, że Tarnów po przejęciu przez Acron, zamiast kupować gaz od PGNiG, będzie sprowadzał do Polski amoniak, który Acron u siebie produkuje z tańszego gazu. A jako że od importu zapłaci cło, to Tarnów na tym nic cenowo nie zyska – tylko Acron. A jak tak się stanie, to kto pobierze owo cło? Bo mi się wydaje, że Polska. Jeśli zatem MSP ma zarządzać aktywami państwa, to przecież wpływy celne to też „aktywo".

Dziennikarze „dotarli" do notatki ABW (czytaj „ABW podrzuciła dziennikarzom notatkę"), że Rosjanie chcą przejąć ATT, „by torpedować zastępowanie przy produkcji nawozów sztucznych importowanego gazu rosyjskiego rodzimym gazem łupkowym". A mnie się naiwnie wydawało, że PGNiG, jak już będzie mieć ten gaz z łupków, to będzie chciało go sprzedać jak najdrożej po cenach światowych, jak to robi Statoil ze swoim gazem, a nie sprzedawać go tanio do zakładów chemicznych, w których nie jest akcjonariuszem, więc nie może liczyć na dywidendę od zysków z przetwarzania gazu na nawozy. Bo czy norweska Yara dostaje do produkcji nawozów tańszy gaz od norweskiego Statoilu?

Wszystkie te argumenty to czysta postracjonalizacja, której logika do złudzenia przypomina tę z bajki o kumoszce, która zbiła ucho w pożyczonym od sąsiadki dzbanku i nagabywana o jego zwrot twierdziła: „jaki dzbanek? Nie pożyczałam żadnego dzbanka. Dawno już go zresztą oddałam, a to ucho to on miał zbite, zanim go pożyczyłam".

Choć wezwanie na Tarnów zostało uznane za wrogie, to okazało się dla Tarnowa dobrodziejstwem. Ze strachu przed „Ruskimi" MSP zgodziło się na przejęcie przez Tarnów Puław! To było do niedawna niewyobrażalne. Kilka lat temu Puławy miały przejąć Tarnów, który ledwo się uratował. W Puławach zapewne liczono, że plany podwyższenia kapitału zakładowego Tarnowa odstraszą „Ruskich" i sobie pójdą w „ciorty", więc nie trzeba będzie połączenia realizować. A tu „Ruscy" zrobili niespodziankę i kupili, co mogli kupić, więc znów okazali się sojusznikiem Tarnowa. Niebezpieczeństwo nie minęło i operację połączenia trzeba będzie chyba dokończyć – szczęśliwie dla Tarnowa i nieszczęśliwie dla Puław.

A co będzie potem? Dla polskiej chemii większym zagrożeniem jest polityka klimatyczna Komisji Europejskiej niż „Ruscy"! Zachodnie koncerny nawozowe mają nadmiar mocy wytwórczych, a Rosjanie mają ich niedobór. Niemcy czy Norwegowie mieliby więcej powodów od Rosjan, żeby zamknąć polskie zakłady chemiczne. Co zapewne spodobałoby się Komisji Europejskiej, bo ograniczono by emisję CO2.

Chwilę przed ogłoszeniem przez Acron wezwania na Tarnów EvroChim kupił od BASF fabrykę nawozów mineralnych w Antwerpii. EvroChim to największy producent nawozów mineralnych w Rosji kontrolowany przez Andrieja Mielniczenko, który konkuruje z Viaczeslawem Kantorem z Acronu. To ta transakcja konkurenta z BASF była pewnie głównym katalizatorem planów inwestycyjnych Kantora w Polsce. Acron też potrzebuje zakładów w UE i bynajmniej nie po to, żeby je zamykać.

Piotr Semka w cytowanym artykule o pokrętnej jak dla mnie dialektycznej argumentacji napisał, że Żółkiewski dobrze robił, najeżdżając na Moskwę w okresie Wielkiej Smuty, bo chciał się sprzymierzyć z niektórymi rosyjskimi bojarami. Jeśli tak, to może dziś czas się sprzymierzyć z niektórymi rosyjskimi oligarchami? „Jak równy z równym"?

A jakby coś miało pójść źle, to czy można się zabezpieczyć? Państwo, które potrafi stanowić dobre prawo i je egzekwować, nie ma żadnych problemów z inwestorami z zagranicy. My tego nie potrafimy, ale czy to wina „Ruskich"? Stanowienie i egzekucja prawa to naprawdę nie jest taka trudna sztuka.

Autor jest adwokatem, profesorem prawa, prezydentem Centrum im. Adama Smitha

Pisał w opiniach

Jan Filip Staniłko

Uzasadniona niechęć

26 lipca 2012

Wezwanie, jakie ogłosił rosyjski Acron na Azoty Tarnów, wywołało burzę. Pierwszą strategię rozwoju ATT pisałem w roku 2004. Następną – w 2006, doradzając przeprowadzenie IPO, do którego doszło w 2008. Potem przy przejęciu Kędzierzyna w 2010 i Polic w 2011. Więc się poczułem „w prawie" coś na ten temat napisać w szerszym kontekście polsko-rosyjskich relacji gospodarczych.

Bo hasło „Ruscy idą" wywołuje u nas histerię. Nie wiadomo tylko, czy większą w PiS, czy – jak się okazało w sprawie ATT – w PO. Ruskich nienawidzimy i się ich boimy. A strach nie jest dobrym doradcą. Wywołuje albo ucieczkę, albo wręcz paraliż uniemożliwiający nawet ucieczkę. Mamy kompleks porażek i próbujemy się sycić nielicznymi zwycięstwami jak w 1610 czy w 1920. Więc zastanówmy się na spokojnie, dlaczego przegrywaliśmy? Z ich czy z naszej winy? Historyczno-polityczne dywagacje o tym, czy sojusz z Litwą przeciwko Moskwie był właściwym posunięciem, zostawię historykom. Ale dlaczego zamiast dobić Zakon, zgodziliśmy się na jego sekularyzację, a potem na przeniesienie lenna pruskiego na linię Hohenzollernów Brandenburskich? Ruscy nam kazali? Dlaczego odrzuciliśmy carski tron oferowany przez „Ruskich" Władysławowi? Polski król i polski prymas się nie zgodzili! A Kozacy i Ukraina jak się znaleźli w ramionach „Ruskich"? Czyż nie za sprawą naszej własnej polityki? Niestety – owszem. Piotr Semka przypominał niedawno polskie wątpliwe triumfy w artykule pod tytułem „Jak równy z równym". Za tym właśnie tęsknimy. Więc dlaczego nie chcemy robić z nimi interesów „jak równy z równym"?

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację