Jabłoński: Kto zapłaci za Amber Gold

Sprawa depozytów ulokowanych w Amber Gold pokazuje, jak niesprawne mamy państwo, a szczególnie wymiar sprawiedliwości. Dlatego jeśli zrealizuje się czarny scenariusz, to prokuratura powinna zwracać pieniądze

Publikacja: 07.08.2012 20:24

Paweł Jabłoński

Paweł Jabłoński

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Ponieważ jednak trudno tu liczyć na taką odpowiedzialność za czyny, więc znów skończy się na tym, że tysiące ludzi stracą zaufanie do państwa.

Mam nadzieję, że Amber Gold będzie w stanie zwrócić wszystkie pieniądze swoim klientom. Ale ryzyko, że to nie nastąpi, jest bardzo duże. Pozostaje więc tylko zastanowić się, jak to się stało, że w kraju przez wiele lat duża instytucja finansowa działała wbrew zapisom prawa i nie ujawniała swoich danych finansowych. W dodatku wcale nie odbywało się to w konspiracji. Jej reklamy były w każdej niemal gazecie, wielkie banery reklamowe przykrywały bloki w centrum stolicy.

Jasne było, że firma ta łamała zapisany w prawie monopol banków na oferowanie depozytów, a mimo to spokojnie przyjmowała wciąż pieniądze obywateli. Co gorsza, nienaturalnie wysokie odsetki, jakie płaciła od lokat, mogły wskazywać na to, jaki będzie koniec tych inwestycji. W normalnych warunkach gospodarczych nie ma bowiem możliwości, by przez dłuższy czas na dużą skalę płacić tak wysokie oprocentowanie.

Komisja Nadzoru Finansowego twierdzi, że od dawna zawiadamiała prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa przez różne instytucje parabankowe. Jednak nasz wymiar sprawiedliwości nie dał sobie z tym problemem rady.

Firmą Amber Gold zachwiała dopiero akcja podcinania zaufania do niej, prowadzona wspólnie przez najważniejsze instytucje państwowe. Wydane w ciągu kilku dni oświadczenia i stanowiska KNF, Ministerstwa Finansów i UOKiK sprawiły, że Polacy zaczęli się bać o swoje pieniądze.

To nie było czyste zagranie, ale okazało się skuteczne. Jeżeli nie działają organy ścigania, to państwo musi bronić systemu prawnego w każdy inny dostępny sposób.

Zamiast wiec potępić państwo za taką metodę rozwiązywania problemów, raczej należy zapytać, dlaczego zrobiono to dopiero wtedy, gdy zagrożonych było około 80 mln zł depozytów. Gdyby nie ta akcja kilku państwowych instytucji, za rok byłoby to już pewno grubo ponad 100 mln zł.

Powstaje pytanie, jak powinno się teraz zachować państwo, gdyby depozyty nie wróciły do obywateli. Można oczywiście powiedzieć, że ludzie są sami sobie winni. Zanieśli pieniądze nie tam, gdzie bezpiecznie, ale tam, gdzie obiecywano wysokie zyski. Problem w tym, że nasz system prawny nie przewidywał możliwości istnienia nielicencjonowanych instytucji przyjmujących depozyty. Więc albo zlikwidujmy prawo, które nie jest egzekwowane, i zaoszczędźmy setki milionów złotych na nadzorze finansowym oraz organach ścigania. albo za nieudolność urzędników powinni zapłacić podatnicy.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację