Tymczasem nowo sprzedawane papiery stanowią tylko niewielki procent polskiego zadłużenia. Dlatego warto przypomnieć, że koszty finansowania naszych zobowiązań publicznych w rzeczywistości należą do największych w Unii Europejskiej. I jeszcze długo będziemy w sumie płacili większe odsetki niż pogrążone w kryzysie Portugalia, Hiszpania czy Włochy.
Rząd, tworząc mitologię „zielonej wyspy", najczęściej porównuje wysokość naszego deficytu budżetowego i zadłużenia w stosunku do PKB z krajami starej Unii. Tymczasem tak naprawdę gramy w zupełnie innej lidze i te wskaźniki powinny być odnoszone do państw naszego regionu, bo z nimi zwykle porównywana jest Polska.
A wielu naszych sąsiadów - wzorem mogą tu być kraje bałtyckie w czasie pierwszej fali kryzysu -wprowadziło oszczędności i wdrożyło reformy, które poprawiły stan ich finansów publicznych, i znalazło się w znacznie lepszej pozycji niż obecnie nasza.
Trzeba cały czas pamiętać, że deficyt budżetowy nadal wynosi u nas powyżej 3 proc. PKB, a poziom długu publicznego wciąż jest niebezpiecznie blisko konstytucyjnych progów ostrożnościowych. I to mimo pomysłowego ukrywania wielu zobowiązań przez Ministerstwo Finansów. W tej sytuacji każde większe spowolnienie gospodarcze albo gwałtowniejsze osłabienie kursu złotego wywołuje nerwowość rządu i obawy przedsiębiorców i obywateli przed możliwością podniesienia podatków.
Dążąc do obniżenia deficytu, można oczywiście w ogóle zlikwidować fundusze emerytalne, podnieść VAT do 25 procent i zwiększyć składki na ZUS. Ale to, co dobre dla ministra finansów, niekoniecznie jest dobre dla gospodarki i obywateli. Dlatego przede wszystkim trzeba próbować mądrze ograniczać wydatki sektora publicznego, nie ulegając naciskom różnych lobby, broniących swoich przywilejów i partykularnych interesów.