W ostatni czwartek wicepremier Waldemar Pawlak przedstawił założenia do kolejnej ustawy deregulacyjnej. Na 65 stronach zgromadził ok. 70 pomysłów od Sasa do Lasa, z których część faktycznie uprościłaby życie drobnym grupom przedsiębiorców w bardzo specyficznych sytuacjach, część w ogóle nie jest żadną deregulacją, a kilka ma istotne znaczenie podatkowe. Kasowe rozliczanie podatku VAT niewiele wprawdzie upraszcza, ale faktycznie ulżyłoby przedsiębiorcom. I o nie toczy się spór z ministrem finansów, który broni dochodów budżetu. Dlatego wicepremier te same założenia przedstawia po raz kolejny - poprzednio bodaj w czerwcu. Ot, takie gry i zabawy między ministrami.
„A ja gorę, panie Pogorzelski, a ja gorę” wołał 45 lat temu bohater krótkiej komedii Janusza Majewskiego. Zbliża się recesja, w najlepszym przypadku Wielkie Hamowanie, gospodarka może zgorzeć, a nowotwór prawa, choć zdiagnozowany, pozostaje nieleczony. W maju Fundacja Republikańska opublikowała kilka tekstów na temat inflacji prawa w Polsce. Dokument przeszedł bez echa. A dane są takie: od 10 lat co roku liczba stron Dziennika Ustaw przekracza 15 tysięcy (w dwóch latach było ich nieco mniej). Mimo, że co roku wydaje się 2000 rozporządzeń, do wielu ustaw nigdy ich nie napisano. Urzędnicy nie nadążają z produkcją. Z kolei w marcu zespół Krzysztofa Rybińskiego ogłosił wyniki badań nad polskim prawodawstwem w ostatnich 20 latach. Okazuje się, że większość praw stanowiona jest nie w interesie publicznym, lecz grupowym.
W sytuacji hiperinflacji prawa relacja obywatel – urzędnik może być kształtowana dowolnie przez urzędnika. Jak zauważa Stanisław Tyszka z Fundacji, może on na gruncie obowiązującego prawa podjąć dowolną decyzję, negatywną lub pozytywną, może podjąć decyzje przypadkową, albo w ogóle jej nie podejmować. Jak przerwać to szaleństwo, w którym jedni udają, że przestrzegają prawa, a drudzy, że je egzekwują?
Fundacja proponuje dwie zasady: pierwsza to zasada prymatu dobra wspólnego nad interesem grupowym, druga zasada „UE + 0”, czyli weryfikacja przepisów pod katem tego, czy są wymagane przez prawo unijne. Jeśli nie, a nakładają zbędne obciążenia na polskich obywateli, powinno się je uchylić. Podobno prawnicy oceniają, że ok. 50 procent przepisów w Polsce nie wynika z zobowiązań unijnych. Gdyby więc ją zastosować, już byłoby lżej.
Oczywiście to utopia. Doświadczenie pokazuje, że próby deregulacji zawsze kończyły się fiaskiem, padł na tym Balcerowicz, Hausner, Szejnfeld, Palikot. Nawet jak coś się wypali, w to miejsce odrastają trzy inne akty prawne. W efekcie wysiłek intelektualny przedsiębiorców koncentruje się na tym, jak legalnie prawo ominąć (brzmi to dziwnie, ale tak jest). Właśnie kupiłem tradycyjną 60 watową żarówkę (lubię „stare” światło, a nie paskudztwo ze świetlówek), która formalnie nie istnieje już od wielu miesięcy. I zaręczam, nie wyglądała na zapas sprzed dwóch lat. Jak to zrobili – nie mam pojęcia, ale jestem im wdzięczny.