A jeśli już do tego dojdzie, „jakiekolwiek próby upublicznienia akcji bądź sprzedaży tych spółek spotkają się z czynnym sprzeciwem strony społecznej". Do napisania listu skłoniła związkowców wypowiedź nadzorującego sektor wiceministra gospodarki Tomasza Tomczykiewicza, który przyznał w piątek, że resorty skarbu i gospodarki pracują nad wspomnianymi regulacjami, zastrzegając, że wszystkie ewentualne rozwiązania będą jeszcze dyskutowane z partnerami społecznymi.
Nie uspokoiło to jednak związkowych przywódców, na których jakakolwiek wzmianka o tym, że kopalnie w Polsce mogłyby być kiedyś w prywatnych rękach, działa jak płachta na byka. I nie zmienia tego fakt, że w opinii branżowych ekspertów najlepszą polską kopalnią jest Bogdanka, czyli jedyna, którą skarb państwa w całości sprzedał prywatnym inwestorom. Spółka przeszła restrukturyzację, cały czas rozwija działalności, systematycznie zwiększa sprzedaż i przynosi więcej niż przyzwoite zyski. Innymi słowy – wzorowa prywatyzacja. Czego więc obawiają się związkowcy innych górniczych spółek? Trudno oprzeć się wrażeniu, że gwałtowny sprzeciw budzi fakt, że prywatyzacja przyniesie po prostu nieuniknione ograniczenie ich wpływów.
A te są dziś niemałe. W górnictwie węgla kamiennego pracuje znacznie ponad 100 tys. osób, a „uzwiązkowienie" tego sektora należy do najwyższych w polskiej gospodarce. Duże znaczenie branży oznacza, że o jej przyszłości trzeba rozmawiać z górnikami, ale nie ulegać presji związkowych szefów. Górnicy są jednak siłą, z którą musi liczyć się każdy kolejny rząd, a politycy chętnie zabiegają o ich względy. Dlatego od zapowiedzi ministra Tomczykiewicza, nie przełomowej przecież, odciął się od razu jego szef, wicepremier Waldemar Pawlak. Zapowiada to, że o wspólny rządowy front w sprawie prywatyzacji górniczych spółek może być trudno. Jej przeciwnicy w kopalniach na pewno skwapliwie, a przede wszystkim – skutecznie, to wykorzystają. Arsenał ich działań, o czym można się było już nie raz przekonać, nie ogranicza się przecież do pisania listów...