Wiele wskazuje na to, że tegoroczna jesień upłynie pod dyktando ogólnopolskiej debaty: „Polska w kryzysie – co dalej?". Niestety, choć sama debata – toczona na salonach, w mediach i na ulicy – jest dość ciekawa, to jej aspekt praktyczny jest mocno ograniczony. Wynika to z faktu, że uczestnicy starają się w jej ramach zdefiniować najbardziej optymalne rozwiązania we wszystkich możliwych aspektach, począwszy od działań o charakterze cyklicznym (jak np. tempo i skala łagodzenia polityki monetarnej), po radykalne zmiany o charakterze systemowym (np. wyrzucenie do kosza całego istniejącego systemu podatkowego). Taka sytuacja jest konsekwencją tego, że każdy uczestnik dyskusji definiuje słowo „kryzys" na swój własny sposób. Korzyści z dyskusji mogłoby być większe, gdyby wyjść od wypracowania diagnozy co do kluczowych wyzwań polskiej gospodarki (niedoskonałości występują wszędzie, nie wszystkie jednak są tak samo ważne) i zdefiniowania obszarów działań, które powinny zostać uznane za priorytetowe.
Jaka jest moja diagnoza i na czym powinny koncentrować się działania? W Polsce mamy do czynienia z wyzwaniem (za wcześnie by używać słowa kryzys), wewnętrznym, o charakterze systemowym, które niekorzystne otoczenie zewnętrzne i czynniki o charakterze cyklicznym jedynie intensyfikują. To wyzwanie jest związane z wyczerpaniem się dotychczasowej formuły rozwoju, opartej na czterech „dopalaczach":
– rencie demograficznej,
– spadającej stopie oszczędności gospodarstw i ekspansji kredytu,
– środkach unijnych,