Komisja Europejska zaproponowała, by kraje członkowskie Unii zobowiązały się do wprowadzenia radykalnych programów walki z bezrobociem wśród młodzieży. Słusznie? Pewnie tak. Niemiecki model szkolnictwa zawodowego, który powoduje, że znaczna część młodzieży już na etapie edukacji trafia na staże, które trwale wiążą ich z firmami zwiększając szanse na szybkie zatrudnienie, daje oczywiście swoje efekty w postaci niskiego bezrobocia. Pozostaje tylko pytanie, czy proponowane przez Komisję zobowiązania państw nie są przesadne. I czy – gdyby trzymać się dosłownie litery unijnych propozycji – nie uczyniłyby więcej szkód niż korzyści.
Bezrobocie wśród młodzieży jest rzeczywiście zjawiskiem, którego konsekwencje nie są chyba doceniane przez europejskich (w tym i polskich) polityków gospodarczych. Wiem to z własnych obserwacji – jeśli młody człowiek w krótkim czasie po ukończeniu edukacji nie znajduje normalnej pracy, choćby nawet nisko płatnej, może to mieć konsekwencje dla całego jego życia. Z czasem przestaje wierzyć w normalne funkcjonowanie rynku, przestaje wierzyć w instytucje rynkowe, przestaje wierzyć w możliwość normalnej kariery. Przestaje wierzyć w uczciwość i perspektywy rozwojowe. Z jednej strony, ma to bardzo niekorzystne konsekwencje ekonomiczne, bowiem ów młody człowiek może już nigdy w życiu nie podjąć normalnej, zgodnej z kwalifikacjami pracy. Z drugiej zaś może mieć jeszcze cięższe konsekwencje społeczne i polityczne. Zwłaszcza wówczas gdy z młodzieży, która powinna być najbardziej dynamiczną siłą modernizującą kraj i społeczeństwo, powstaje zamiast tego warstwa frustratów, rozczarowanych nie tylko do wolnego rynku, ale i do liberalnej demokracji. Udającej się na emigrację – albo zewnętrzną, albo wewnętrzną. I tworzącej ładunek dynamitu, który może zdestabilizować kraj.
Jednocześnie, jak zwykle to bywa, przekonanie, że problem załatwi się środkami biurokratycznymi, to co najmniej przesada. Zobowiązanie państwa do zapewnienia zatrudnienia lub finansowanych ze środków publicznych, płatnych staży, może okazać się działaniem niezwykle kosztownym, a w dodatku fasadowym. Nietworzącym wcale trwałych miejsc pracy, a jedynie zmniejszających na papierze nieprzyjemne statystyki.
Trwałe i możliwe do utrzymania na długą metę miejsca pracy tworzone są tylko w sektorze prywatnym, w oparciu o rachunek ekonomiczny. Oczywiście można takie działania wspierać, można też stosować zachęty do zatrudniania młodych osób wchodzących na rynek pracy (w końcu są one niejako dyskryminowane przez to, że pracodawcy wolą nie ryzykować zatrudniania osób niemających doświadczenia i referencji). Ale nie zastąpi się w ten sposób przedsiębiorców w tworzeniu miejsc pracy. Dlatego głównym działaniem, służącym trwałemu zmniejszeniu bezrobocia wśród młodzieży, powinno być właśnie wspieranie przedsiębiorczości. Zwłaszcza przedsiębiorczości samych młodych ludzi, którzy powinni sami próbować zakładać firmy, w oparciu o własną energię, entuzjazm, chęć dokonania w życiu czegoś ważnego i osiągnięcia sukcesu. Oczywiście za cenę podjęcia nieuniknionego ryzyka.
Sądzę, że w Polsce powinniśmy iść raczej w tym kierunku. Nie mam nic przeciwko dobremu szkoleniu zawodowemu, ale jeśli środki są ograniczone – większość z nich skierujmy raczej na zachęcanie młodych ludzi do tworzenia własnych firm. Bo to jest prawdziwa droga rozwoju przedsiębiorczej, innowacyjnej gospodarki.