Już za kilka dni kolejny szczyt, na którym ma zapaść decyzja o następnym wieloletnim unijnym budżecie. Jak najszybciej musi też zostać wyjaśniona gorąco ostatnio komentowana sprawa zamrożenia 3,5 mld złotych dotacji na drogi. Na przełomie lutego i marca prawdopodobnie okaże się zaś, czy przejdzie – i w jakiej postaci – propozycja Komisji Europejskiej „ręcznego sterowania" Europejskim Systemem Handlu Emisjami, która ma na celu sztuczne podniesienie cen praw do emisji dwutlenku węgla.

O ile pierwsze dwie kwestie – jeśli wierzyć ostatnim komentarzom polskich i europejskich polityków – powinny zostać rozwiązane w zasadzie po myśli Polski, o tyle problem dalszego zaostrzania unijnej polityki klimatycznej – i związane z tym zmiany w handlu prawami do emisji CO2 – wciąż jest daleki od kompromisu. Do tej pory KE naciskała na drastyczne zwiększenie i tak już wyśrubowanych limitów, Polska odpowiadała wetem. Ta strategia okazywała się na razie skuteczna, ale nie pozwoli na osiągnięcie trwałego kompromisu.

Przy każdej okazji trzeba przypominać, jak ogromnymi kosztami obciąży polską, ale i europejską gospodarkę zapisanie w pakiecie klimatycznym zwiększenia redukcji CO2 do 2020 roku z 20 do 30 procent. Jak odbije się na konkurencyjności europejskiego przemysłu, już dziś stojącego często na przegranej pozycji wobec firm ulokowanych w innych częściach świata. I jak małe znaczenie dla zmian klimatu będzie miała unijna krucjata bez porozumienia w tej sprawie z Chinami, Indiami, USA czy Brazylią (kraje UE odpowiadają za niewiele ponad 10 proc. światowej emisji).

Dlatego postulat naszego rządu, aby wstrzymać się z decyzjami o zwiększeniu redukcji do 2015 roku, gdy spodziewane jest nowe, globalne porozumienie klimatyczne, w którym miałyby wreszcie wziąć udział państwa emitujące najwięcej gazów cieplarnianych, jest jak najbardziej uzasadniony.

Nieraz okazywało się już jednak, że w Brukseli rozsądek i trzeźwa ocena sytuacji przegrywają w starciu z biurokracją i oderwanymi od rzeczywistości „celami". Od walki na argumenty ważniejsze będzie więc wykorzystanie naszej pozycji we Wspólnocie do stworzenia koalicji, która skutecznie ograniczy zapędy KE. Polska nie jest przecież jedynym krajem w Europie, którego energetyka opiera się na węglu (choć niewątpliwie najbardziej od niego uzależnionym). W przeszłości nieraz już się to udawało, choćby przy negocjacjach budżetowych. Wkrótce się okaże, czy uda się również w sprawie polityki klimatycznej