Właśnie zaczyna się kolejny wysyp informacji na temat zarobków top menedżerów. Wydaje się, że jest to nudny temat, jak kolejna rocznica czegoś tam. Ale nie – co roku kilka serii wykazów, statystyk, porównań na temat tego, kto zarobił i ile. Niby takich samych, ale jednak świeżych. Szczyt tego następuje pod koniec drugiego kwartału, kiedy to spółki giełdowe publikują swoje roczne raporty. I z tego źródła z wypiekami na twarzy jedni wyciągają, a reszta czyta, ile to zarobiła elita menedżerska kraju. Oprócz tego „stałego fragmentu gry", który daje w miarę najpełniejszy obraz , w ciągu całego roku pojawiają się okazjonalnie pojedyncze dane, wzbudzające ciekawość i ekscytację pod warunkiem, że mają więcej niż pięć zer. Jak na przykład ostatnie wydarzenia związane z byłym już prezesem giełdy warszawskiej.
Fascynacja informacjami ma charakter swoistego rodzaju narodowego happeningu. Najmniej podekscytowani są ci, którzy im płacą, czyli właściciele i strategiczni akcjonariusze. Oni to wiedzą nie z mediów, ale z autopsji. Inni, czyli większość, traktuje to jako podniecającą sensacyjkę, porównując z własną pensją (najczęściej znacznie niższą), przeliczając na samochody, mieszkania lub inne nietanie dobra. Jeszcze inni próbują analizować, od czego zależy takie wysokie wynagrodzenie. W tych samych raportach, gdzie zamieszczane są dane o wynagrodzeniach i bonusach, zawartych jest bowiem wiele danych na temat firmy, która tak dobrze płaci. A więc: sprzedaż, zatrudnienie, rentowność, wreszcie zysk. I generalną zasadę da się z tego wyprowadzić – ci, którzy swoim prezesom płacą miliony, zarabiają wielokrotność tych milionów. Ale czy jest jakaś dokładniejsza relacja, taka jak na przykład na niższych stanowiskach, gdzie w konkretnej branży na podobnych stanowiskach zarabia się podobnie. I takiego prostego algorytmu już nie ma.
Czy można zatem znaleźć jakieś w miarę klarowne kryterium, które objaśniałoby zróżnicowanie na tych wyżynach płacowych. Nie siląc się na głęboką wieloczynnikową analizę wydajności, odpowiedzialności, niepowtarzalnych cech osobowościowych, można by się tu odwołać do pewnych pojęć z teorii cen, traktując wynagrodzenie jako cenę za pracę. Otóż wśród różnych kategorii cen występują ceny dóbr luksusowych.
Wyróżniają się od innych wysoką niewystandaryzowaną marżą, która czyni je niewspółmiernie wysokimi w sensie nominalnym. Poszukiwanie zależności pomiędzy wyrazem cenowym wartości użytkowej dla dobra podstawowego (niech będzie to wino musujące marki Cava lub Sekt) a ceną dobra luksusowego w tej grupie produktowej (na przykład szampan Veuve Clicquot)
może nie dać dobrego rezultatu, bowiem w sensie użytkowym różnica jest jakoś tam mierzalna, natomiast w sensie ceny gubimy grunt pod nogami. Wydaje się bowiem, że szampan jest może dwa razy lepszy od nieszampana, ale jego cena – pięć razy wyższa. A wśród szampanów są jeszcze marki kilkakrotnie droższe od Veuve Clicquot. Tak więc właściciele firmy, która jest w strefie wysokich zysków, wchodzą sami nie tylko w obszar cen dóbr luksusowych w sensie dosłownym, ale stosują tę samą filozofię wobec menedżerów, którym powierzają kierowanie swoją firmą.