Uznał, że „byłoby to niestosowne i zaszkodziło reputacji Barclays" w związku z udowodnionymi bankowi machinacjami finansowymi (manipulacje przy ustalaniu Liboru, sprzedaż bezwartościowych ubezpieczeń pożyczek).
Jest to pierwszy chyba przypadek, że prezes firmy, nie będąc osobiście odpowiedzialnym za skandal, zrezygnował z premii (ubiegłoroczna rezygnacja szefa Royal Bank of Scotland, Stephena Hestera, nie była całkiem dobrowolna). Zdarzają się zatem ludzie uważający, że reputacja jest droższa od pieniędzy. Szkoda tylko, że jest ich tak mało i że nie objawili się wśród naszych rządzących.
W Polsce w ostatnim okresie – mimo kiepskich wyników gospodarki i niskiego wzrostu PKB (w czwartym kwartale 2012 r. tylko o 0,5 proc.) – wszędzie tam, gdzie tylko było możliwe, zostały przyznane premie. Zaczęło się od marszałków Sejmu i Senatu. Potem okazało się, że wysokie nagrody wypłacono w centrali NFZ przewidzianej do likwidacji jako twór zbędny. Wreszcie „Fakt" wytropił, że wszystkie resorty wydały na premie tyle, ile mogły, czyli ponad 60 mln zł.
Oczywiście nonsensem byłoby twierdzenie, że wypłata premii i nagród dla urzędników państwowych wysokiego szczebla spowodowała znaczącą dziurę budżetową czy naraziła bezpośrednio gospodarkę na znaczne straty. Pośrednia strata, choć trudno wymierna, jednak jest. Jest nią niezadowolenie podatników, których dochody realne w 2012 r. nie wzrosły. Autorytet władzy, niezwykle ważny w ciężkich czasach, został poderwany.
Ciężkie czasy charakteryzują się także tym, że wszyscy są szczególnie wyczuleni nawet na drobne nieprawidłowości. I intensywnie wykorzystują je w kampaniach propagandowych, jeżeli mogą w ten sposób zdyskredytować rywali. Dotyczy to nie tylko rządzących, którym czarny PR zapewnia opozycja, ale także firm.