Przedstawiciele banku bardzo słusznie wskazują, że powszechność systemu mobilnych płatności jest jednym z warunków jego przyjęcia przez klientów. Czy dlatego pomiędzy pięć czy sześć już istniejących systemów mobilnych płatności wprowadza własny, siódmy?
Niekonsekwencja jest tylko pozorna. PKO BP chce po prostu, żeby to właśnie jego system stał się standardem, który zatriumfuje nad pozostałymi. To pozwoli mu sterować nowym rynkiem. Takie ambicje ma każdy gracz, który na nim startuje. Konsumenci przyjmują mobilne płatności z dużą rezerwą. Od kilku lat ten sektor nie może się rozpędzić. Trudno się temu dziwić, skoro poza płatnościami za miejskie parkingi i bilety komunikacji miejskiej nie ma żadnych większych przewag nad płatnościami kartowymi czy internetowymi. Płacić kartą zbliżeniową jest równie wygodnie, co komórką. I to właśnie sieć akceptacji kart rośnie, m.in. o parkomaty i biletomaty.
Od kilku lat panuje przekonanie, że tylko zbiorowy wysiłek dużych graczy – wspólny system płatności, wspólna promocja – moga przekonać odpowiednią liczną rzeszą klientów, że płatność komórką to fajna usługa. To jest warunkiem, aby stała się to usługa opłacalna. Ale figa z makiem, bo każdy i tak działa na własną rękę (albo w małych aliansach): banki, organizacje kart płatniczych i operatorzy komórkowi. M.in. dlatego, że trudno mu sie dogadać z konkurentami. I kółko się zamyka.
PKO BP ma potencjał, aby wypromować własny standard. Niezbędne jest dowiązanie mobilnych płatności do rachunków bankowych (idea elektronicznej portmonetki się nie sprawdza). Sęk tylko w tym, że będzie musiał najpierw przekonać inne banki, by zechciały korzystać z usług swego konkurenta, a polski rynek nie jest przyzwyczajony do takiej współpracy.