Na tych ostatnich w rankingach zaufania Polska wypada nieraz lepiej niż wiele krajów strefy euro. Ale gdy chodzi o jeden z najistotniejszych sektorów gospodarki – energetykę – nasz kraj zajmuje pozycję republiki bananowej.
Brak decyzji politycznych i inercja urzędników spowodowały, że inwestować w energetykę nie opłaca się nawet firmom kontrolowanym przez państwo. Inwestorzy zagraniczni opuszczają nasz kraj przerażeni brakiem stabilnej strategii rządowej.
Konsekwencje tej niemocy możemy zacząć odczuwać już niedługo. Po 2015 roku stopniowo będą wyłączane przestarzałe bloki energetyczne. Pomimo spadku popytu na energię związanego ze spowolnieniem gospodarczym może zacząć brakować prądu.
Biorąc to wszystko pod uwagę, trzeba powiedzieć wyraźnie: największa po 1989 roku inwestycja w Polsce – budowa bloku w Opolu wartego 11 miliardów złotych – musi być realizowana. Ale też nikt nie zmusi spółki notowanej na giełdzie, jaką jest PGE, by podejmowała decyzje sprzeczne z jej interesem. Projekt musi więc być tak skonstruowany, by przynosił zyski.
Tymczasem Polska od dwóch lat nie jest w stanie uchwalić tzw. trójpaku (noweli prawa energetycznego). Głęboko kontrowersyjną sprawą jest brak przedłużenia ważności żółtych certyfikatów – narzędzia gwarantującego opłacalność inwestycji w najbardziej efektywne elektrociepłownie. Rząd niby deklaruje chęć budowy elektrowni jądrowej. Ale wciąż nie może zatwierdzić programu dla tego sektora. Nawet założenia polityki energetycznej kraju do 2030 r., mają wątpliwą wartość. Ministerstwo Gospodarki zapowiedziało ich aktualizację.
Tych wszystkich problemów nie rozwiąże nowy resort energetyki. Za bary powinien wziąć się z nimi rząd, który musi podjąć stosowne decyzje tu i teraz.