Podobnie jest w każdym innym sektorze i segmencie gospodarki. To prawda tak oczywista, nawet dla laika, że w zasadzie należałoby przejść nad nią do porządku dziennego. Ale czy na pewno?
Branżę łupkową od dłuższego czasu szczególnie mocno interesują projekty nowych regulacji m.in. w zakresie opodatkowania wydobycia ropy i gazu oraz zmian do prawa geologicznego i górniczego. Trudno się temu dziwić zważywszy, że od brzmienia poszczególnych przepisów będzie zależało, czy prowadzona przez firmy działalność ma szansę dać w przyszłości wymierne zyski. W tej sytuacji oczywiste jest zainteresowanie branży prowadzaniem rozmów, konsultacji, czy nawet wymiany informacji na temat konkretnych zapisów. Problem w tym, że po stronie osób odpowiedzialnych za proces legislacyjnych często trudno znaleźć partnerów. Szczególnie widoczne jest to w przypadku resortu środowiska odpowiedzialnego za stworzenie projektu zmian do prawa geologicznego i górniczego.
Od co najmniej kilku miesięcy mamy do czynienia z sytuacją, w której ministerstwo informuje opinię publiczną o spełnianych postulatach branży. Co więcej podaje nawet ile procent żądań zostało już uwzględnionych. Problem w tym, że firmy poszukiwawczo-wydobywcze mają zupełnie inne wyliczenia. Gdy w maju Piotr Woźniak, wiceminister środowiska i główny geolog kraju mówił o spełnieniu 80 proc. postulatów branży, firmy twierdziły, że nie uwzględnił ich nawet połowy. Podobna sytuacja ma miejsce obecnie.
W ubiegłym tygodniu na specjalne zwołanej konferencji wiceminister Woźniak podał, że właśnie wprowadzone zmiany wychodzą naprzeciw oczekiwaniom firm. Te jednak wstrzymują się z jakimikolwiek ocenami. Twierdzą, że konsultacje z nimi nie były prowadzone, a konkretne zapisy dopiero muszą przeanalizować. Jednocześnie zauważają, że resort środowiska mówił jednie o wprowadzeniu zmian po konsultacjach przeprowadzonych z innymi ministerstwami. Skoro tak, to ich zdaniem nie można jednoznacznie wypowiadać się, czy coś wychodzi naprzeciw oczekiwaniom branży, czy też nie.
Zauważają, że w efekcie mamy do czynienia z sytuacją, w której powstają projekty przepisów ustalone tak naprawdę jedynie przez administrację rządową. Trudno się w tej sytuacji dziwić, że wiele osób podchodzi do nich sceptycznie i z dużą ostrożnością wypowiada się o ich konsekwencjach.