To rzuca cień na wiarygodność innych takich reguł. A w okresie gospodarczej niepewności wiarygodność jest wyjątkowo cennym aktywem.
Chodzi o przepisy z ustawy o finansach publicznych, które nie pozwalają na zwiększenie w danym roku budżetowym relacji deficytu budżetowego do wydatków publicznych, jeśli w poprzednim roku dług publiczny przekroczył 50 proc. PKB. A zadłużenie – liczone wg. metodologii krajowej – jest powyżej tego progu już od 2010 r.
To, że rząd zawiesi obowiązywanie tego ograniczenia, nie jest właściwie niespodzianką. Nie musi być też naganne. Wystarczyłoby, gdyby rząd zapewnił, że robi to przejściowo i tylko po to, aby – na dłuższą metę – ułatwić jej przestrzeganie. To ma sens, bo zawieszona reguła fiskalna ma – zdaniem wielu ekonomistów – procykliczny charakter. Zmusza rząd do oszczędności nawet wtedy, gdy problemy finansów publicznych wynikają ze słabej koniunktury, a nie z rozrzutności. Jeśli oszczędności dodatkowo spowolnią gospodarkę, uruchomią błędne koło.
Ale jest niemal pewne, że zawieszona reguła tak naprawdę zostanie anulowana. Ministerstwo finansów już miesiąc temu przedstawiło, bowiem propozycję nowej reguły fiskalnej, która ma ją zastąpić. Argumentem była właśnie jej procykliczność, co oznacza, że jej następczyni w krótkiej perspektywie pozwoli na większą rozrzutność rządu.
Takie rozważania należało jednak prowadzić, gdy koniunktura była dobra, a deficyt i dług publiczny były dalekie od alarmowych progów. W ostateczności, temat można było poruszyć, gdy rząd pracował nad ustawą budżetową na 2013 r. Od początku ekonomiści wskazywali, że opiera się ona na zbyt optymistycznych przesłankach, a jeśli rzeczywistość im nie sprosta, to będzie trzeba ustawę nowelizować, co bez złamania lub zawieszenia przepisów nie będzie możliwe. Dziś, gdy zawieszona reguła obowiązuje naprawdę, a nie tylko na papierze, jest za późno na jej zmiany. Trzeba szukać innych sposobów na pobudzenie koniunktury, niż polityka fiskalna.