Oczywiście o tym, że są to "złe" rozwiązania, dowiedzieliśmy się dopiero teraz, gdy ich istnienie zmuszało obecny rząd do podjęcia antykryzysowych działań. Zamiast takich bolesnych kroków okazuje się, że wystarczy zmienić jedną ustawę i można spokojnie trwać.
Sprawa nowelizacji tegorocznego budżetu i związanych z nią zmian prowadzona jest w sposób typowy dla rządu Donalda Tuska. Problem zaczyna się od nowelizacji budżetu. O tym, że przygotowano ją w sposób zbyt optymistyczny, mówiono jeszcze w ubiegłym roku, gdy ustawa była w fazie projektu. Ale nie chcąc psuć sobie dobrego samopoczucia, rząd nie przyjmował żadnej krytyki i żył nadzieją na niespodziewane ożywienie gospodarcze, które miały uratować przychody podatkowe państwa.
Gdy pewne już było, że cudu nie będzie, a nawet jest gorzej, niż przewidywała większość ekonomistów, zdecydowano się na działanie. W typowy dla tego rządu sposób. Poczyniono minimalne oszczędności (ok. 2,5 proc. wydatków) i znacząco powiększono deficyt (o około połowy). Ponieważ ustawa o finansach publicznych przy obecnym poziomie długu publicznego (powyżej 50 proc. PKB) zabrania znaczącego powiększania deficytu, zdecydowano się usunąć ten limit.
Żeby jednak nie brzmiało to jak zbyt prymitywna manipulacja, ogłoszono, że przymus podjęcia działań ograniczających deficyt po przekroczeniu długu na poziomie 50 proc. PKB nie zostanie zlikwidowany, tylko zawieszony. Tylko nieliczni wiedzą, że za dwa lata limit nie wróci, bo ustawa ma być zmieniona. W jego miejsce zostaną wprowadzone inne mechanizmy zabezpieczające przed wzrostem długu. Tyle że to kolejna obietnica bez pokrycia. Tak jak powrót stawki VAT do 22 proc., waloryzacja progów podatkowych, likwidacja podatku Belki czy ponowne podniesienie składek do OFE.
To normalne, że w okresach kryzysu rośnie deficyt państwa. Silne ograniczenie wydatków jeszcze by spowolniło gospodarkę. W naszych warunkach problemem jest to, że byliśmy zbyt rozrzutni, mieliśmy zbyt wysoki deficyt i wzrost długu gospodarczego w czasach prosperity. Niestety, dziś rząd Tuska demontuje system prawny, który miał nas bronić przed rozrzutnością polityków.