Przez dobrych kilka lat w branży emerytalnej nie działo się nic jeśli chodzi o jej konsolidację. Tłumaczono to często niepewnością prawa dotyczącego funduszy emerytalnych. Co jednak paradoksalne, zaczęło się to zmieniać w ostatnich latach, w czasie gdy zmiany w OFE nabrały realnych kształtów. Czyli akurat w momencie na fuzje niezbyt sprzyjającym. PKO BP Bankowy PTE przejął ostatecznie fundusz Polsat w połowie lipca tego roku. PTE Allianz Polska właśnie otrzymał zgodę urzędu antymonopolowego na przejęcie funduszu Warta. Nie sądzę jednak by w obu tych przypadkach właściciele mieli duże powody do zadowolenie, że zwiększają udział w rynku, zwłaszcza, że cena którą za to zapłacili (PKO BP) albo zadeklarowali (Allianz) odbiega (jak można podejrzewać) od rzeczywistej i aktualnej wartości funduszu emerytalnego.
Zresztą jak ją dziś zmierzyć, gdy nad OFE wiszą kolejne zmiany, przy których obcięcie składki przekazywanej do nich dwa lata temu wydaje się jedynie zabiegiem kosmetycznym. Grupa PZU ostatniej wyceny własnego funduszu emerytalnego dokonała za 2011 r. Za 2012 r. już tego nie zrobiła. A na przykład amerykańska firma ubezpieczeniowa MetLife, właściciel Amplico PTE, jako pierwsza zdecydowała się spisać na straty część inwestycji w powszechne towarzystwo emerytalne. Trudno więc oczekiwać, że w Allianz dziś strzeliły korki od szampana z powodu zgody UOKiK.
Ktoś oczywiście powie w tej sytuacji: to ich problem. I będzie miał rację. Problem jednak w tym, że zmiany w OFE nie dotkną wyłącznie właścicieli towarzystw emerytalnych. Dotkną wiele milionów Polaków.
Trudno dziś przewidzieć w którą ostatecznie stronę one pójdą. Po intensywnych kilku tygodniach publicznych debat, po tym jak ministrowie pracy i finansów przedstawili raport na temat OFE z propozycjami zmian w tych instytucjach, temat jakby ucichł. Coraz mniej słyszalne są głosy jednej i drugiej strony. A co gorsza nie słychać w ogóle głosów najbardziej zainteresowanych przyszłych emerytów, dzisiejszych 30- i 40-latków, którzy zmiany te odczują najmocniej w swoim portfelu. Problem w tym, że odczują je dopiero za wiele lat i stąd dziś nie wyjdą na ulicę jak przeciwnicy ACTA czy matki pierwszego kwartału. Mogą jednak, jak przystało w demokratycznym kraju, wyrazić swoje zdanie w wyborach. Chyba, że premier i prezydent będą zachęcać do nie brania w nich udziału, jak w przypadku referendum o odwołanie prezydent Warszawy.