Co z tego będzie miała gospodarka? W statystykach dotyczących stref zwraca się uwagę na powstające  tam nowe miejsca pracy. Jednak  na tle ponad  dwóch milionów bezrobotnych, tegoroczne zobowiązanie do utworzenia 5,2 tys. etatów wygląda mizernie. W dodatku spora część stref działa w regionach, gdzie bezrobocie jest niewielkie.

Fakt, że  to głównie dzięki  strefom możemy się pochwalić czołowym miejscem w produkcji AGD, RTV czy dużym eksportem motoryzacji.  Jednak spora część tej produkcji to prosty montaż stawiający nas w gronie państw, które – jak zwraca uwagę były wicepremier i członek Rady Polityki Pieniężnej, Jerzy Hausner -  konkurują w kategorii efektywnego przykręcania  śrubek.  Tania siła robocza plus jeszcze pomoc publiczna na zachętę, a dodatkowo strefowi urzędnicy, którzy  starają się ulżyć doli inwestora. Nic dziwnego, że SSE skutecznie przyciągają zagraniczne firmy. Mając publiczne wsparcie  zachodnie  koncerny mogą łatwiej wygrywać z przedsiębiorstwami, które działając poza strefą nie mogą liczyć ani na podatkowe ulgi, ani na pomoc  uczynnej administracji. Choć krajowe firmy też coraz częściej inwestują w strefach, to  skala tych projektów jest niewielka.

Może więc zamiast wspierać wybrane obszary objąć  specjalną strefą ekonomiczną – z niskimi podatkami i przyjaznymi, wspierającymi inwestorów urzędnikami -  całą Polskę?  Jeśli już mamy jakieś inwestycje wspierać, to tylko te, które zapewnią u nas rozwój przyszłościowych technologii i prac badawczych, a nie kolejną montownię, którą szybko można przenieść na inny, jeszcze tańszy rynek.