Premier Donald Tusk zapowiedział podczas jednego ze swoich ostatnich wystąpień, że jego pomysły na Polskę będą rozczarowaniem dla zwolenników wolnego rynku. Nie jest oczywiście obowiązkiem naszego premiera podejmowanie kroków mających uszczęśliwić zwolenników jakiejś ideologii, ale obowiązkiem są takie działania, które poprzez ciągłe reformowanie struktury naszej gospodarki uczynią ją nowocześniejszą, bardziej konkurencyjną, przyjazną dla osób decydujących się prowadzić działalność gospodarczą i zwiększającą zakres swobód gospodarczych.
Unijne środki głównie ?na infrastrukturę
Strategia rozwoju zaprezentowana ostatnio przez premiera Tuska budzi wiele zastrzeżeń. Przede wszystkim kreowanych jest wiele mitów na temat roli środków unijnych w stymulowaniu naszego wzrostu gospodarczego.
Środki unijne w Polsce finansują zaledwie 10 procent wszystkich inwestycji. Ich udział w PKB to zaledwie 3 procent. Koncentrują się one w większości na infrastrukturze, co w warunkach Polski jest bardzo chwalebne. Ale pomijając nawet udowodniony empirycznie fakt niższej efektywności inwestycji publicznych w porównaniu z inwestycjami prywatnymi, środki unijne stanowią najważniejszy z drugorzędnych czynników rozwoju gospodarczego Polski.
Oczywiście należy się cieszyć, że osoby zarządzające wykorzystaniem środków unijnych w ostatnim dziesięcioleciu po wstąpieniu Polski do UE okazały się wyjątkowo kompetentne. Wicepremier Elżbieta Bieńkowska jest wybitnym urzędnikiem państwowym, świetnie i skutecznie poruszającym się w brukselskich labiryntach i meandrach decyzyjnych. Jest to jednak warunek dalece niewystarczający, by można było mówić o sensownej strategii rozwoju kraju.
Nie chodzi mi przy tym o wielkie reformy instytucjonalne, ale to, co Jan Krzysztof Bielecki nazywa zarządzaniem zmianą, co mieści się w konstytucyjnej definicji naszego ustroju gospodarczego, czyli społecznej gospodarki rynkowej, a nie typowej dla słusznie minionego systemu majsterkowania przy gospodarce i klasycznej dojutrkowości.